Wolność a stawianie granic

akwarela ilustrująca wolność, ptaki na niebie, a na dole miasteczko


Był taki czas, w którym będąc studentką, w każde wakacje wyjeżdżałam na kolonie jako opiekun. Przebywanie 24 godziny na dobę z dziećmi nauczyło mnie wiele: że dzieci nie umyją się na samo polecenie, że prawdopodobnie nie zrobią nic z rzeczy, które uważam za naturalne, że pokochają mnie od pierwszego wejrzenia tylko dlatego, że jestem ICH opiekunką (co jest swoją drogą ogromnie urocze) oraz... że rozumienie bycia "dobrym wychowawcą" jako pobłażliwość, nieodmawianie i luźne podejście wcale nie sprawia, że dzieci będą czuły się świetnie, a o Tobie będą myśleć, że jesteś super. 

Kolonie, na które jeździłam jako opiekun, były prowadzone przez bardzo mądrego i doświadczonego kierownika, mającego raczej podejście "lepiej zacząć z większymi granicami i stopniowo je zmniejszać, jeżeli okażą się zbyt restrykcyjne, niż zacząć bez granic, a dopiero później je wprowadzać". 

Można by pomyśleć, że skoro coś nakazuję, to ograniczam wolność. To złudne przekonanie. Gdy stawiam granice innym, oni dalej mają wybór: mogą je zaakceptować, ale mogą też wybrać przekroczenie ich. Granice dają dzieciom punkt odniesienia, a to z kolei - poczucie bezpieczeństwa. Bez granic odczuwają niepokój, ponieważ nie wiedzą, czy droga, którą podążą, będzie im służyć, czy okaże się zła. Zakładam, że nikt z nas nie lubi znajdować się w ciemną noc pośrodku niczego i nie widzieć żadnej ścieżki. Tak zobrazowałabym wolność anarchiczną. No właśnie, wolność to nie anarchia, bezład, bezprawie, chaos. Wolność to w moim odczuciu przestrzeń, w której człowiek może w poczuciu bezpieczeństwa dokonywać wyborów i żyć w zgodzie ze sobą, nie krzywdząc przy tym innych. Nie jest to definicja ani trochę wyczerpująca, ale zawiera w sobie to, co dla mnie w wolności jest kluczowe: właśnie poczucie bezpieczeństwa, które dają m.in. jasno postawione granice.

Ustaliliśmy już, że granice są ważne zarówno dla osoby, która je stawia (pozwalają zadbać o swoje potrzeby, strzec własnej przestrzeni itp.), jak i dla tych, wobec których są one stawiane (stanowią punkt odniesienia, dając poczucie jasności sytuacji). Myślę sobie jednak, że gdybym czytała post jak ten, szukałabym w nim przede wszystkim informacji o tym, w jaki sposób stawiać granice. Dlatego przejdźmy do praktyki.

Jak stawiać granice?

Jako osoba, która przez całe dotychczasowe życie praktycznie nie potrafiła mówić o swoich potrzebach i stawiać jasnych granic, typowa ortodoksyjna altruistka, pragnąca nieba przychylić wszystkim, choćby kosztem siebie, mogę powiedzieć, że praktyka czyni mistrza

Niezależnie od wiary i wyznawanych wartości, znacie na pewno drugą część przykazania miłości Miłuj bliźniego jak siebie samego. Nie wiem, czy ktoś mi to powiedział, czy pewnego dnia samo to do mnie przyszło, ale odkryłam, że w tym zdaniu kryje się jeszcze większa głębia, niż myślałam. A konkretnie w wyrazie JAK. Jezus nie mówi: kochaj swojego bliźniego bardziej/mniej niż siebie samego. Mówi za to: kochaj go TAK SAMO jak siebie. Ja robiłam wszystko, żeby przedkładać innych ponad siebie, kochać ich  b a r d z i e j. Dopiero zrozumienie tego zdania uświadomiło mi, że powinnam traktować siebie na równi z innymi, to znaczy, że moje potrzeby są tak samo ważne jak te, które chciałabym zaspokoić u innych. Gdy to zrozumiałam, poczułam się właśnie WOLNA. Jednocześnie pięknym i bardzo praktycznym punktem orientacyjnym (a zatem powodem, skutkiem, celem) stawiania granic jest miłość - do siebie i innych.

Czyli w końcu jak stawiać granice? Odpowiedź mogłabym właściwie zawrzeć w kilku słowach, które w dodatku byłyby tytułem książki o asertywności, znalezionej przeze mnie jakiś czas temu w bibliotece - to znaczy "Łagodnie, stanowczo i bez lęku". Łagodnie, bo krzyk, płacz czy podnoszenie głosu nic nie dadzą, powodują jedynie, że wytwarza się atmosfera konfliktu i bardzo możliwe, że druga strona automatycznie przybierze postawę obronną, ponieważ poczuje się zaatakowana. Zresztą myślę, że dbaniem o swoje granice nie chcemy nikogo skrzywdzić. Stanowczo, ponieważ skuteczny komunikat to taki, który wybrzmi jasno. Będzie to z korzyścią dla wszystkich - jasny komunikat da poczucie bezpieczeństwa. Bez lęku, bo mamy prawo do dbania o siebie jako o najbliższą osobę, z którą spędzimy całe życie. Lęk ma to do siebie, że jest irracjonalny. Często godzi w naszą pewność i ocenę sytuacji, powodując zamęt. 

Do tych podstaw dodałabym jeszcze parę określeń:

  • klarownie - to znaczy w sposób możliwie prosty i krótki;
  • z wytłumaczeniem, ale bez tłumaczenia się - "nie bo nie" to mało sprawiedliwy argument; uważam, że z szacunku do innych warto wytłumaczyć, dlaczego stawia się granice akurat w tym miejscu. Dodatkowo, prośba, która zostanie zrozumiana, a nie tylko wzięta na wiarę, zawsze ma większą szansę zostać spełnioną. Jako ludzie dążymy raczej do racjonalizacji;
  • konsekwentnie - jeżeli np. mówimy "nie", a potem w popłochu to odwołujemy, to wprowadzamy w błąd i siebie, i innych; sprawiamy, że granice są niejasne, a współrozmówca może czuć się niepewnie, bo nie wie, co może robić, a czego nie powinien. Oczywiście nie chodzi o to, żeby nigdy nie zmieniać zdania! Ważne, żeby nie powodowała tego niepewność i lęk;
  • w zgodzie ze sobą, ale też z wolnością innych - piszę tu o tym, bo np. powiedzenie swojemu mężowi/rodzicom/współlokatorom, że od dzisiaj nie będziesz sprzątać, bo to przekracza Twoje granice, i że życzysz sobie, żeby to robiła ta druga osoba, nie będzie raczej najlepszym pomysłem.

Gdzie i po co stawiać granice?

Nieraz zastanawiałam się, czy dana sytuacja jest już momentem, w którym moje granice zostaną przekroczone. I z mojego doświadczenia wynika, że jeżeli się nad tym zastanawiam, to odpowiedź najprawdopodobniej brzmi TAK. 

W moim przypadku jedną z największych trudności jest stawianie granic w momencie, gdy z różnych powodów potrzebuję pobyć sama, ale ktoś prosi mnie o pomoc/rozmowę/chce spędzić ze mną czas. W imię poświęcenia (co do którego mam przekonanie, że samo w sobie jest dobre) notorycznie rezygnowałam z siebie. Gdyby wypisać listę moich priorytetów w relacjach, ja sama byłabym na końcu. Naprawdę, niemal codziennie miałam w głowie listę do "odhaczenia" - jeżeli zadbałam o wszystko, wtedy przychodził czas na mnie. Możecie sobie wyobrazić, jak rzadko to się zdarzało.

Jest taka historyjka (bo anegdotką tego nazwać nie można), która przydarzyła mi się dość dawno temu i dobitnie pokazała, że gdzieś jest problem. Byliśmy na spacerze z naszymi przyjaciółmi i ich znajomymi, spędzaliśmy dobrze czas. Było nam razem na tyle miło, że przyjaciele zaproponowali (mimo późnej jak dla mnie godziny), żebyśmy pojechali jeszcze do nich na planszówki. Odmówiłam, ale niepewnie, bo nie byłam w ogóle asertywna, a już na pewno nie wobec bliskich mi osób, z którymi uwielbiam spędzać czas. Jestem osobą bardzo relacyjną, rodzinną i trudno mi czasem przekonać samą siebie, że to, że w danej chwili odmawiam, nie oznacza, że kogoś nie lubię, tylko że  t e r a z  potrzebuję czegoś innego. Wracając do tematu, moi znajomi, słysząc niezbyt pewną odmowę, stwierdzili w dobrej wierze, że warto mnie namawiać, bo wyglądam raczej na nieprzekonaną niż na "nie przekraczaj moich granic". Ostatecznie zgodziłam się pojechać, chcąc poświęcić się relacji. Skończyło się wręcz dramatycznie. Grałam w planszówki ze łzami w oczach i głębokim poczuciem, że nie szanuję siebie. Przyjaciele oczywiście od razu to wychwycili i ich wieczór również był przez to smutny, bo czuli, że przekroczyli moje granice (choć nie mogli o tym wiedzieć wcześniej, bo nie dałam jasnego sygnału). Od tej pory wiem, że jeśli nie zadbam o swoje potrzeby, to  choćbym nie wiadomo jak się poświęcała, będzie to bez większego sensu i raczej bez dobrego owocu.

To zabrzmi jak banał, ale stawiaj granice tam, gdzie czujesz. Po to, żeby zadbać o wolność swoją i innych. Żeby nie wyczerpywać całych pokładów energii, którą masz w sobie, na raz. Po to, żeby być też z samym sobą. Z troski o innych - żeby to, co robisz, wynikało z tego, że decydujesz się na to bez przymusu. Dzięki temu i Ty, i Twoje otoczenie będzie działać w wolności. Z przejrzystymi wyborami, potrzebami i granicami.

A jeśli dalej nie potrafię? Czyli jak praktykować stawianie granic i mówienie o swoich potrzebach

Nie jestem ekspertem. Nie jestem nawet jeszcze dobra w stawianiu granic i mówieniu o swoich potrzebach. I właśnie dlatego ta tematyka jest mi taka bliska i chcę podzielić się tym, co mnie pomaga.

Przede wszystkim pomaga mi wyrozumiałość dla samej siebie - nie wszystko uda się od razu i nie każdą moją granicę będę w stanie obronić. Czasem dopiero, gdy stanie się tak, że zostaną przekroczone, dociera do mnie, w którym miejscu tak naprawdę są. I to jest OK. Po drugie, metoda małych kroczków. Mogę próbować powoli, najpierw w błahych sprawach wyrażać swoje potrzeby. Nie muszę od razu ustawiać całego swojego życia, ba, wydaje mi się to nawet niewskazane. Mogę się też mylić. Całe życie uczymy się siebie, całe życie też się zmieniamy!

U mnie to jest tak, że przy podejmowaniu decyzji zazwyczaj skłaniam się ku którejś z opcji, mam coś na kształt intuicji, w którą stronę chcę podążyć. Dlatego tak ważna wydaje mi się umiejętność zatrzymania się i zapytania samego siebie z jednej strony, czego chcę, a z drugiej - jak to się ma do moich wartości, mojej aktualnej sytuacji czy ważnych dla mnie osób. Spędzanie czasu z samym sobą, dostrzeżenie swoich emocji, sygnałów z ciała, myśli, pomaga pozostawać w kontakcie ze sobą. A to sprzyja umiejętnemu stawianiu granic i dbaniu o swoją wolność.

Można też wtajemniczyć bliską osobę w to, że w danej kwestii mam problem ze stawianiem granic. Taka osoba, gdy zauważy coś niepokojącego, powie o tym i pokaże, że to jedna z "tych" sytuacji. Mam takie osoby w swoim najbliższym gronie i są moją wielką pomocą! Gdy widzą, że biję się z myślami lub mam wyrzuty sumienia, mówią mi: "Hej, przecież wiesz, że masz z tym problem i że potrzebujesz tego i tego". Zawsze kończy się na "No wieeem, masz rację...". Nie chodzi o to, żeby zwalać odpowiedzialność za siebie na innych, ale żeby w tym trudnym okresie uczenia się mieć wsparcie i "przypominajkę". Każdy na to zasługuje.

Na koniec małe porównanie. Państwo, strzegąc wolności, strzeże swoich - nota bene - granic. To między innymi one sprawiają, że zachowuje autonomię, odrębność i ma własną przestrzeń, w obrębie której może rozwijać się i decydować. To daje poczucie wolności. Jednocześnie granice państw są pewną umową, układem, którego potrzebujemy. Bez nich na świecie panowałby nieład, ludzie nieustannie wchodziliby w swoje kompetencje, nie byłoby punktu odniesienia, w obrębie którego można by budować choćby tożsamość narodową. I niewątpliwie konsekwencji byłoby wiele więcej, niż byłam w stanie wymienić.

Granice wyznaczają wolność, wolność wyznacza granice. Mam wrażenie, że te dwie kwestie mocno się przenikają. Spróbuj postawić granice tam, gdzie wcześniej nie potrafiłaś/łeś ich postawić, oczywiście z miłością i poszanowaniem dla innych. Poczujesz wolność. A przynajmniej takie jest moje doświadczenie.

Życzę owocnej troski o swoje potrzeby i kochania siebie tak samo jak każdego człowieka!

Ściskam
Kasia L.



4 comments

  1. Tak się cieszę, że ten wpis się pojawił! Twoje przemyślenia, Kasiu, są mi bardzo bliskie. To bardzo wartościowe, że się nimi dzielisz �� W moim odczuciu Twój wpis poruszył samo sedno tego złożonego zagadnienia. Ściskam! ��

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za ciepłe słowa, Zuzia! Na ten wpis miały też wpływ nasze rozmowy :)

      Usuń
  2. Najlepszy szwagier (bo jedyny)16.12.2021, 13:28

    Zabawne jest to, że w świecie triumfu egocentryzmu nadal jest sporo miejsca dla luszi z odwrotnymi problemami. Brak umiejętności stawiania granic mocno frustruje – wiem o tym aż za dobrze. Bardzo interesująca jest analogia do życia państwowego. Tam gdzie anarchia pod maską wolności zaczyna rządzić, tam nie tylko kończy się wolność, ale zaczyna dyktatura, kult frazesów i w efekcie wolność pozostaje miłym wspomnieniem. Chociażby popatrzmy co dzieje się w kwestii tzw. poprawności politycznej, która głosząc swobody dla wszystkich, w efekcie zamyka nam usta. Ale schodząc do tematu bliższego tekstowi wydaje mi się, że połowy frustracji w związku z nieumiejętnością stawiania granic byśmy uniknęli, gdybyśmy bez popadania w megalomanię, ale jednak uczciwie patrzyli na siebie, czego się będziemy uczyć do końca życia. Z jednej strony nasze brak granic wynika czasem z miłości, przyjaźni, poświęcenia, chęci ulżenia innym. To kapitalne cechy i warto byłoby siebie za nie doceniać. Z drugirj czasami zdaje mi się, że ten altruizm bywa i zamaskowanym antyaltruizmem, chęcią bycia docenionym,, aby nie czas był najważniejszy, który poświęcam komuś, ale ja sam. Zaprawdę trudne są meandry i duszy i psychiki, ale św. Teresa mówiła, że pokora to prawda. Chwalmy siebie, kiedy z sercem na dłoni nie stawiamy granic, gańmy, gdy to niestawianie granic to ukryte gwiazdorzenie i stawiajmy granice, aby tak jak Autorka opisała, nie pozostać w ciemności bez jakichkolwiek punktów orientacyjnych. Czytało się tak, jak zachęcasz do stawiania granic: klarownie (i przyjemnie). :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję, najlepszy Szwagrze (wcale nie dlatego, że jedyny!) za komentarz i tyle trafnych spostrzeżeń w nim zawartych! Zgadzam się - też wydaje mi się, że pod chęcią "poświęcania się" dla innych często kryje się niezaspokojona potrzeba bycia docenionym i akceptowanym. Twoje przedostatnie zdanie to idealnie dopełnienie tego, czego nie wyraziłam w poście :)

      Usuń