Jedni zachwycają się fantastycznymi stworami, magią i w książce szukają oderwania od rzeczywistości, inni z kolei wolą codzienność, a w lekturze próbują odnaleźć podobieństwa do własnego życia lub spełnienie wymarzonych scenariuszy. Ja należę zdecydowanie do tych drugich, dlatego na mojej liście najlepszych książek z dzieciństwa nie znajdziecie ani "Harry'ego Pottera", ani "Hobbita" czy "Serii niefortunnych zdarzeń". Mimo wszystko zachęcam do dalszego czytania.
"Dzieci z Bullerbyn" Astrid Lindgren
Urzekająca w swojej prostocie opowieść o codziennych perypetiach szóstki dzieci zamieszkujących małą wioskę jako pierwsza skradła moje dziecięce serce (tuż po czytanych przez rodziców bajkach, spośród których mogłabym wymienić co najmniej kilka ukochanych). Fun fact jest taki, że nigdy nie przeczytałam dwóch ostatnich rozdziałów, bo moje tempo czytania w wieku 8 lat nie nadążyło za programem szkolnym. To chyba znak, że najwyższa pora przeczytać tę książkę jeszcze raz, tym razem od A do Z. W końcu to jedna z moich ukochanych lektur!
Pomysł na świat przedstawiony tak oddziaływał na moją - i nie tylko moją - wyobraźnię, że razem z koleżankami i kolegami z klasy postanowiliśmy przenieść go na nasze podwórko. Tak rozpoczęła się wielomiesięczna ulubiona zabawa w dzieci z Bullerbyn, gdzie każdy z nas był jednym z bohaterów, a naszym domem było małe drzewko z rozłożystymi gałęziami, które idealnie udawały pokoje.
"Ten obcy" Ireny Jurgielewiczowej
Kto czytał, ten wie, z jakimi wypiekami na twarzy śledziło się relację nieśmiałej, nieco odstającej od reszty Uli z tytułowym bohaterem - intruzem na małej wysepce, na której azyl stworzyła sobie paczka przyjaciół. Jako że sama będąc dzieckiem uwielbiałam całe dnie spędzać na dworze (patrz choćby powyższa opowieść dotycząca "Dzieci z Bullerbyn"), to ta książka rozlewa się ciepłem na moim serduszku. Chciałoby się powiedzieć, że przywołuje na myśl beztroskie czasy, ale to byłoby dużą niesprawiedliwością, bo dzieciństwo jest pełne trosk - oczywiście dostosowanych do wieku - co potwierdzają perypetie opisane w "Tym obcym". Lekturę porównałabym też klimatem i zamysłem do kultowych "Chłopców z Placu Broni".
W "Tym obcym" porusza mnie również to, że wspomniana Ula, nieśmiała, lubiąca swoje własne towarzystwo, introwertyczna (tutaj spoiler alert) nie staje się wraz z rozwojem akcji sławna, przebojowa i niezwykle towarzyska, jak to się dzieje w wielu młodzieżowych książkach. Zainteresowany nią chłopak, mimo że przekonuje się do pewnych osób, też nie rezygnuje z właściwego sobie dystansu. Może to nadinterpretacja, ale odczytuję w tym potwierdzenie, że każdy człowiek jest ciekawy i wnosi do swojego otoczenia coś wyjątkowego właśnie ze względu na to, jaki jest.
"Ania z Zielonego Wzgórza" Lucy Maud Montgomery
Ta książka bardziej niż każda inna kojarzy mi się z ciepłymi relacjami. A wszystko zaczęło się od tego, że moja kochana siostra (która na pewno to czyta, bo wspiera mnie bardzo mocno) nosi imię po głównej bohaterce - tak bardzo rodzicom spodobało się jego brzmienie dzięki tej lekturze. Z takim startem powieść nie mogła nie stać mi się bliska!
Szczególnie ważna jest też dla mnie jedna z relacji między dwiema bohaterkami. Bo zdarzyło mi się szczęście doświadczyć przyjaźni jak z filmu, serialu dla dzieci i nastolatków, marzeń czy... z "Ani z Zielonego Wzgórza" właśnie. Z moją najlepszą przyjaciółką przyjaźnimy się już 20 lat, a nasza relacja często przywodzi nam na myśl więź Ani Shirley z Dianą Barry. Czy wyrażenie użyte w tłumaczeniu, "przyjaciółka od serca", nie oddaje więcej niż można opisać?
Znam wiele osób, które dorastały wraz z tytułowym bohaterem przywołanego już w tym poście "Harry'ego Pottera". Ja dorastałam z serią "Ani". Każdy tom odpowiadał (i dalej odpowiada) innemu etapowi mojego życia i na każdym jego etapie inny tom staje mi się szczególnie bliski. Obecnie jest to "Ania z Szumiących Topoli", opowiadająca o początkach małżeństwa, tworzeniu własnego domu, pierwszych pracach po studiach... Jeszcze niedawno zaczytywałam się w "Ani na Uniwersytecie", a tu proszę, już nieaktualne ;) Czas leci!
Seria "Jeżycjada" Małgorzaty Musierowicz
Dla mnie dość surowa w formie, z niespiesznie toczącą się akcją przywołującą na myśl leniwe letnie popołudnie w mieście. Jednocześnie trudno mi przypomnieć sobie powieści bardziej dotyczące codzienności. Poznańskie Jeżyce codzienność przeszywa na wskroś. Jest trochę szaro, a trochę kolorowo. Po prostu zwyczajnie - czyli tak, jak lubię najbardziej, bo przez to prawdziwie i pięknie. Jak widać nie trzeba wiele, żeby stworzyć ciekawą historię. Może wystarczy być dobrym obserwatorem i potrafić z codzienności wydobyć jej cechy charakterystyczne i wspólne każdemu? Małgorzacie Musierowicz wychodzi to, uważam, świetnie.
Z własnego wyboru po serię sięgnęłam chyba dopiero na studiach, jako wakacyjne remedium na oczy i umysł wykończone codziennym pochłanianiem dziesiątek (czasem setek) stron lektur, artykułów i innych tekstów na polonistyczne studia. Sięgnięcie po powieść prostą, prawdziwą, a jednocześnie po historie tak zręcznie uchwycone, było jak otwarcie okna i wpuszczenie powietrza do pokoju, w którym ktoś cały dzień pracował. Nie przeczytałam jeszcze całej serii, ale kolejne tomy od tamtego czasu towarzyszą mi w każde wakacje.
Patrząc na to zestawienie pomyślałam sobie, że właściwie mogłabym zatytułować ten post "Ulubione lektury szkolne", bo każda ze wspomnianych przeze mnie książek była lekturą! I chociaż podczas całej mojej edukacji nie przeczytałam naprawdę wielu lektur, to te zostały ze mną do dzisiaj i w pewien sposób współtworzyły moje dzieciństwo. Wszystkie o codzienności dziecka - nastolatka - dorosłego takiego jak ja.
Ciekawa jestem, jakie są książki Waszego dzieciństwa!