Masz lat sześć, pełna niepokoju, ale i ekscytacji, udajesz się do szkoły podstawowej, tak zwanej "zerówki", by rozpocząć obowiązek szkolny, nauczyć się liczyć i czytać, a także - może przede wszystkim - po raz pierwszy opuścić na dłużej dom, żeby poznać nowych ludzi.
Ku Twojej wielkiej radości, od razu zaprzyjaźniasz się z jedną z dziewczynek. Już kilka dni później godzinami bawicie się razem na podwórku, a także odwiedzacie w domach. Spędzacie razem czas każdego dnia. Ale któregoś z nich kłócicie się na dobre i Wasze drogi się rozchodzą.
Wtedy otwierasz się na inne osoby z klasy i tak Twoje losy splatają się z Marysią - dziewczynką, która doszła do grupy zerówkowiczów nieco później. Nie masz jeszcze pojęcia, jak ważną osobą stanie się w Twoim życiu i że za dwie dekady, mając swoje domy, swoje prace, różne pasje, nadal będziecie aktywnie uczestniczyć w swoich życiach, a Wasza więź będzie się zmieniać wraz z wiekiem, ale pozostanie silna i trwała. Pozostanie przyjaźnią na całe życie.

Brzmi jak fanfic "Dzieci z Bullerbyn" lub "Ani z Zielonego Wzgórza"? Otóż ta historia wydarzyła się naprawdę, a ja mam szczęście być jedną z jej głównych bohaterek :) Wspominałam już zresztą tutaj na blogu o mojej przyjaciółce od serca - mówiąc słowami Ani Shirley.
Moja przyjaźń z Marysią trwa już 21 lat, pamiętam może z 3 lata mojego życia bez niej - i właściwie coraz trudniej mi sobie przypomnieć, jak to było "przed". Przez ten czas przeszłyśmy naprawdę wiele, w tym mnóstwo dużych życiowych przemian. Siedziałyśmy w jednej ławce przez całą podstawówkę i gimnazjum, a potem wspólnie zdecydowałyśmy, że pójdziemy do dwóch różnych liceów. To był jeden z pierwszych kroków milowych naszej przyjaźni i jednocześnie test, który zdałyśmy na szóstkę. Później przychodziły kolejne, a my towarzyszyłyśmy sobie i byłyśmy blisko, mimo że na co dzień przebywałyśmy w innych środowiskach - siłą rzeczy, każda miała swoje studia, później pracę, obowiązki. Jednym z kolejnych dużych przeskoków były nasze śluby, zakładanie rodziny, własnych domów. I tak jak napisałam wyżej - nasza relacja się zmienia, byłoby zresztą niezdrowe, gdyby pozostawała taka sama. Dojrzewa, modyfikuje się, ale pozostaje więzią, jak wierzę, na całe życie.
Ale dobra, bo Was zagaduję, a do tego wpisu zainspirował mnie przecież wiersz napisany przez M., i to jej chciałabym oddać głos:
"Wspomnienie"
Maria Wojszwiłło
Dwie dziewczynki
z lasów oliwskich
zbierają konwalie
jaki los każdej przypadnie?
Wokół nich listki
zielone kosmyki
na młodziutkiej głowie
kto im miłość wieczną przepowie?
Budzi się wiosna
w ich sercach radosna
rodzi się tajemnica
uchylonego przed nimi życia.
Czyste spojrzenia
świeżego istnienia
milczą złączone
jaką dla siebie wybiorą drogę?
Przyjaźń utkana
z prostego trwania
raz bliżej, raz dalej
pod drzewem małe postacie siostrzane.
Splecione ich losy
splecione ich dłonie
splecione ich włosy
splecione ich skronie.
Miłość Odwieczna
zieleni im listki
dwóm dziewczynkom
z lasów oliwskich.
Poza wartością sentymentalną, ten wiersz ma dla mnie w sobie niesamowite napięcie. Wisi nad dwoma małymi dziewczynkami, które cieszą się z tu i teraz i pewnie nie zastanawiają za bardzo nad przyszłością. To napięcie nie jest jednak negatywne - jest połączeniem ekscytacji i niepewności, co przyniesie jutro. Widzę też w emocjonalności tego wiersza dużą pogodę ducha i nadzieję. I to zakończenie, które mówi o fundamencie każdej relacji - piękne i prawdziwe!

Wpis nosi tytuł "Przyjaźń. Instrukcja obsługi". Macie więc prawo zapytać, jaki w takim razie mam przepis na przyjaźń? Choć myślę, że nie zdziwi Was, że nie mam żadnego przepisu. Jak każdemu człowiekowi, zdarzało mi się być dobrą przyjaciółką, ale i - może równie często - beznadziejną. Pisząc te słowa, tak sobie myślę, że gdybym miała udzielić jakiejś rady, jak rozwijać przyjaźń, to powiedziałabym, że w naszym przypadku sprawdza się po prostu: kochać i chcieć. To chyba recepta na każdą bliską relację. Bo kochać to akceptować siebie dokładnie takimi, jakimi jesteśmy (a to przecież przez lata ulega zmianom), przebaczać, wierzyć w dobre intencje drugiej osoby. A chcieć to być zaangażowanym niezależnie od sytuacji. Wychodzić z inicjatywą, ale też przyjmować inicjatywę. Być, na ile się w danym czasie da. Nie mamy teraz aż tyle czasu, co dawniej, więc nie zawsze możemy się spotkać, ale nawet jeżeli nie ma możliwości być ze sobą na żywo, to regularnie piszemy i jesteśmy ze swoimi życiami na bieżąco. A spotykamy się też w różnych okolicznościach - Marysi zdarza się na przykład odwiedzić mnie w pracy, a mnie wpaść do niej przed popołudniową zmianą na wspólne śniadanie. To jest właśnie to "chcieć" - czasem można wiele, czasem jedynie niewiele, ale chodzi o pragnienie serca.
Maryś, czy potwierdzisz moje słowa? :)
Ściskam i życzę wspaniałych relacji
Kasia L.