wczesnym rankiem - codzienność lifestyle książki
  • STRONA GŁÓWNA
  • CODZIENNOŚĆ
    • Radości
    • Refleksje
    • Organizacja
    • Chwila dla siebie
  • KREATYWNIE
    • Opowiadania
    • Dom
    • Sztuka
  • POLONISTYKA
    • Pisanie
    • Książki
    • Studia polonistyczne
      i edytorstwo
  • OKOŁOPSYCHOLOGICZNE
  • POLECAM
  • O MNIE I BLOGU / KONTAKT
nowy wpis w każdy wtorek o 7:00


 

biurko z laptopem, książkami i notatnikami, akwarela

Dziś trochę o bardzo ciekawej dla mnie, choć z punktu widzenia osób postronnych często monotonnej, pracy - czyli o edytorskim fachu. Zawsze ciekawi mnie, jak wyglądają różne zawody "od kuchni" i z wielką chęcią o tym czytam/słucham - mam nadzieję, że ten nieco inny niż zazwyczaj post Was nie zanudzi, a wręcz przeciwnie - że mimo jego nieco "technicznej" formy, będziecie się dobrze bawić.

Edytorem tekstów jestem z zawodu od trzech lat, a z praktyki - przynajmniej od ośmiu. Od wielu lat poprawiam przeróżne teksty - od popularnych przez religijne aż do specjalistycznych. Przez nieco ponad rok pracowałam jako redaktor prowadzący w wydawnictwie, obecnie prace redakcyjne i korektorskie wykonuję na zlecenie. Uwielbiam to robić! Dlaczego? I jak w ogóle wygląda taka praca? Mam nadzieję, że uda mi się to pokrótce opowiedzieć. Pokrótce, bo można by o tym opowiadać pewnie naprawdę długo. Nie chcę jednak, żeby ten wpis był zbyt długi - jeżeli będzie potrzeba, napiszę kiedyś drugą część, rozwijając temat :)

Jak wygląda dzień redaktora/korektora?

W większości rozpoczyna się od odpalenia komputera i zaparzenia kawy ;P A tak na poważnie, zależy to oczywiście od tego, którym etapem procesu wydawniczego dana osoba się zajmuje. Tutaj od razu rozróżnię dwa pojęcia: redaktora prowadzącego i redaktora językowego. Ten pierwszy opiekuje się procesem wydawniczym od początku do końca i jest obecny na każdym jego etapie; odpowiada też za kontakt ze wszystkimi, którzy w jakimś stopniu odpowiedzialni są za tekst: autorami, redaktorami językowymi, korektorami, "składaczami" (operatorami/grafikami DTP), drukarzami, sprzedawcami, marketingowcami itp. Zadaniem redaktora językowego jest zaś przeczytanie tekstu i wprowadzenie do niego zmian zgodnie z zasadami poprawnej polszczyzny. Szerzej o tym za chwilę.

Celem rozwiania wszelkich wątpliwości opiszę przykładowy proces wydawniczy i wskażę, na jakim etapie kto pracuje z tekstem. W każdym wydawnictwie/redakcji czasopisma/instytucji itp. proces ten może wyglądać trochę inaczej - niektórych etapów może nie być lub mogą występować w nieco innej kolejności - jednak ogólny schemat procesu wydawniczego przedstawia się tak:

schemat przedstawiający proces wydawniczy, grafika

1. List zapraszający

Ten etap dotyczy publikacji zbiorowych, pod redakcją naukową jednego lub więcej autorów. W takim wypadku redaktor naukowy książki proponuje listę autorów (zazwyczaj jest już z nimi wstępnie umówiony), a redaktor prowadzący publikację wysyła listy zapraszające do udziału w publikacji, zawierający takie dane jak: tytuł i redakcja naukowa publikacji, tytuł rozdziału/rozdziałów, który/e ma napisać dany autor, orientacyjna objętość rozdziału i ostateczna data nadsyłania materiałów. Dotyczy to zwłaszcza publikacji specjalistycznych - inaczej rzecz ma się np. w beletrystyce, gdzie kroki te nie mają miejsca, a jedynie autor/autorzy przesyłają gotowe materiały.

2. Gromadzenie materiałów

Autor/autorzy przesyłają materiał/materiały (w zależności od charakteru tekstu), a redaktor prowadzący gromadzi je i przekazuje do redakcji lub sam ją wykonuje (ma wykształcenie edytorskie lub pokrewne).

3. Redakcja

Tu właśnie wkracza do akcji redaktor językowy. Jego zadaniem jest sprawdzić otrzymany tekst pod kątem poprawności stylistycznej, językowej, składniowej, semantycznej, ortograficznej, interpunkcyjnej i wprowadzić potrzebne zmiany tak, by tekst był poprawny językowo, spójny, zrozumiały, przystępny, a jednocześnie jego styl został zachowany (inaczej sprawdza się publikacje z zakresu biologii molekularnej, inaczej podręczniki do języka polskiego, a jeszcze inaczej powieść młodzieżową). Jednocześnie redaktor powinien mieć świadomość, że nie jest autorem - to znaczy, że nie ma pisać tekstu od nowa, według swojego "widzimisię", a jedynie poprawić go, kierując się zasadami poprawnej polszczyzny.

Jeden z moich wykładowców nauczył mnie kiedyś zasady, którą kieruję się do dzisiaj przy pracy redakcyjnej: jeżeli nie potrafisz udowodnić wnoszonej przez siebie poprawki słownikiem, nie wnoś takiej poprawki. Należy unikać wprowadzania zmian na zasadzie "tak brzmi lepiej" - nigdy nie wiadomo, jakiego autora się spotka, niektórzy bywają naprawdę przywiązani do swoich tekstów i będą walczyć o każde napisane słowo. Prawdą jest też to, że znaczna ingerencja w styl autora (zwłaszcza w przypadku literatury pięknej czy publicystycznej) jest dużym błędem redakcyjnym.

Forma redakcji może być różna, zależnie od praktyk przyjętych w danej firmie/instytucji: najczęściej pracuje się w Wordzie i wprowadza zmiany prosto do tekstu lub jako komentarze i w trybie śledzenia zmian. Do dobrych praktyk edytorskich należy sugerowanie innego wyrazu czy alternatywnego brzmienia zdania, jeżeli jakiś fragment tekstu "nie brzmi nam dobrze", a nie jedynie podkreślanie go i dodawanie znaków zapytania czy lakonicznego komentarza. Redakcja jest też formą komunikacji między redaktorem i autorem, którzy powinni zadbać o jak najbardziej klarowne komunikaty. Cel mają przecież wspólny: stworzyć poprawną publikację.

Zadaniem redaktora jest także zadbać o to, by tekst dopasowany był konsekwentnie do ustalonych norm edycji (m.in. przypisy dolne czy końcowe, numeracja podrozdziałów itp.). Zazwyczaj pracę z tekstem zaczyna się od ujednolicenia fontu, usunięcia zbędnych odstępów międzyakapitowych i zdublowanych spacji.

4. Skład

Tekst z wprowadzonymi zmianami albo oddaje się do składu, albo do korekty - znów zależnie od przyjętych w danym miejscu zwyczajów. Składem, to znaczy stworzeniem szablonu publikacji i łamaniem tekstu, rozmieszczeniem na stronie treści zgodnie z zasadami typografii, zajmuje się operator/grafik DTP. Jest to jedna z tych osób, z którą redaktor współpracuje najwięcej.

5. Korekta językowa i techniczna

Tekst po składzie jest już w formie PDF-u, z zaproponowaną szatą graficzną i rozmieszczeniem treści. Należy zatem wykonać korektę techniczną - którą wykonuje oczywiście korektor - to znaczy porównać plik złożony z plikiem autorskim i sprawdzić, czy wszystkie akapity zostały przeniesione, czy ryciny i tabele są w odpowiednich miejscach (za odnośnikami w tekście), czy jakiś fragment tekstu nie został ucięty, czy są wszystkie przypisy itp. Następnie ocenia się formę graficzną: czy ryciny są wyraźne, odpowiedniej wielkości, czy tekst jest dobrze ułożony, czy tytuły podrozdziałów mają zachowany konsekwentny, ustalony styl itp. 

Korekta językowa polega z kolei na sczytaniu tekstu i poprawieniu błędów - zwykle tekst jest już po pierwszym czytaniu (najlepiej przez inną osobę), czyli po redakcji, więc nie potrzebuje gruntownych zmian. Korektor głównie wyłapuje błędy ortograficzne, stylistyczne, drobne błędy składniowe i ortograficzne. Nie znaczy to, że praca korektorska wymaga mniejszej wnikliwości. Z założenia jednak jest pracą "mniejszą" od redakcji i ma za zadanie wychwycić błędy wcześniej z różnych przyczyn pominięte. Niektóre rzeczy łatwiej wyłapać, gdy ma się przed sobą tekst już złożony (choć przypominam, że korekta nie zawsze odbywa się na pdfie po składzie).

Ciekawostka: redakcję i korektę można wykonać również na papierze, używając specjalnych znaków edytorskich. A jak wyglądają takie znaki, to Wam Google powiedzą :)

6. Poprawki składu

Tekst z wprowadzonymi uwagami z korekty technicznej i językowej korektor przekazuje ponownie do składu, by tam operatorzy DTP wprowadzili zaznaczone poprawki. Następnie korektor lub redaktor prowadzący sprawdza, czy wszystkie poprawki zostały naniesione - jeżeli nie, ponownie odsyła tekst do działu składu. Proces trwa tak długo, aż publikacja nie osiągnie zamierzonej formy.

7. Autoryzacja

Gotowe teksty redaktor prowadzący przesyła do autorów, by ci zobaczyli naniesione zmiany i zaakceptowali tekst w poprawionej formie lub wnieśli swoje uwagi. Gdy tekst/teksty zostaną zaakceptowane, redaktor przekazuje informację do działu składu, który przygotowuje makietę publikacji.

8. Makieta

Makieta publikacji to po prostu cała publikacja po składzie - wraz z okładką, stronami wstępnymi, spisem treści, bibliografią, indeksem, aneksami itp. Ilustruje, jak wyglądać będzie wydrukowana całość dzieła, ukazuje plan układu graficznego.

9. Tzw. "killing"

Gdy mamy już gotową makietę, nadchodzi czas na pracę, którą potocznie nazywa się "killingiem" - zabiciem ostatnich błędów. Pracę tę może wykonać redaktor prowadzący, korektor czy też osoba trzecia. Tutaj chodzi głównie o wyłapanie tzw. "wiszących spójników" i przeniesienie ich do wersu powyżej lub poniżej. Oczywiście każdy inny błąd znaleziony w killingu również zostanie wprowadzony - z założenia nie powinno jednak ich już być wiele.

10. Druk pierwszego egzemplarza

Tak sprawdzony tekst redaktor prowadzący przesyła do drukarni (zewnętrznej lub wewnętrznej, zależnie od firmy/instytucji). Drukarze drukują pierwszy egzemplarz publikacji, często na zwykłym papierze, i przekazują do redaktora, oczekując na akceptację do druku egzemplarzy właściwych.

11. Porównanie makiety z wydrukiem i akceptacja do druku

Redaktor lub inna osoba porównuje makietę z wydrukiem, sprawdzając, czy kolory i cała szata graficzna są możliwie jednakowe. Jeżeli nie ma widocznych różnic, redaktor prowadzący akceptuje materiał do druku.

12. Druk całego nakładu

I w końcu dotarliśmy do końca procesu wydawniczego ;) Drukarze drukują cały nakład publikacji et voila!

 ---

A później to już tylko rozesłanie egzemplarzy obowiązkowych do bibliotek, przekazanie części nakładu autorom, sklepom, na działania promocyjne itp. - to już jednak nie dotyczy tematu.

Dlaczego zostałam redaktorem i dlaczego to lubię?

Od dziecka uwielbiałam pisać i prowadziłam blogi. Gdzieś w liceum zdałam sobie sprawę z tego, że poprawianie tekstów też sprawia mi frajdę. Byłam dobra z polskiego i miałam dużą intuicję językową. Postanowiłam spróbować. Z czasem zaczęłam dostawać prośby od rodziny i znajomych o pomoc z ich tekstami, później z różnych miejsc, w których działałam, w końcu poszłam na studia polonistyczne, a wtedy obok tych zleceń zaczęły się staże, praktyki itp. Idąc tą drogą, coraz bardziej utwierdzałam się w tym, że to coś dla mnie, że lubię to coraz bardziej. 

I choć sporo czasu spędziłam, poprawiając teksty specjalistyczne, które bywają żmudne i specyficzne, rządzą się też dziwnymi czasem prawami, to dalej sprawiało mi satysfakcję znalezienie każdej literówki czy źle postawionego przecinka - tym większą, im więcej osób czytało tekst przede mną. Serio!

Teraz z różnych względów nie poświęcam już życia zawodowego redakcji, o czym pisałam m.in. w tekście Najlepsze, co może przytrafić się zawodowo to zawiedzione marzenie, ale dalej dużą frajdę sprawia mi ta praca i polecam ją osobom zainteresowanym, choć ten rynek nie jest łatwy. Ale który rynek jest właściwie teraz łatwy?

Myślę sobie, że redaktor/korektor to taka osoba, która zawsze będzie w cieniu. Jej losem jest być niezauważoną, a jej rolą - służyć swoim warsztatem w sposób "przezroczysty". Coś jak czysta szyba, przez którą doskonale widać uroki świata. I to jest między innymi to, co pociąga mnie w tej pracy, mocno odnajduję w niej jakąś część siebie, część mojej historii. Redaktor jest trochę jak sól - gdy jest w potrawie, nie zwraca się na nią uwagi, choć jest nośnikiem jej smaku, ale gdy jej zabraknie, danie staje się jałowe i po prostu mniej smaczne, trudniejsze do zjedzenia.

ozdobna linia roślinna, akwarela

Tyle o robocie. Mam nadzieję, że przybliżyłam Wam nieco zawód redaktora/korektora, uchyliłam rąbka tajemnicy i choć trochę zainteresowałam tematem ;) Zachęcam do dzielenia się przemyśleniami w komentarzach. A może chcecie powiedzieć mi parę słów o tajnikach swojej pracy? Albo podzielić się wymarzonym zawodem?

Ściskam
Kasia L.

ptak z żółtym brzuszkiem na trawie

Zawsze marzył mi się ogród. Wiecie, taki, o który mogłabym dbać: doglądać owoców, sadzić kwiatki, wyrywać chwasty i podcinać krzaczki. Mały, ale urokliwy ogródek. Z leżakami i miejscem w cieniu. Nie mam ogrodu, ciężko o to mieszkając w bloku, ale za to mamy z mężem w planach jeszcze tej wiosny zaaranżować nasz całkiem spory balkon na małą przystań z roślinnością i stoliczkiem. Tak czy inaczej, ten wpis nie będzie o ogrodzie dosłownym.

Oddam najpierw głos św. Franciszkowi Salezemu - doktorowi Kościoła żyjącemu na przełomie XVI i XVII wieku, pochodzącemu z Francji - który w listach do pewnej pani, która zazdrościła sytuacji życiowej swojej siostrze zakonnicy, napisał coś niesamowicie mądrego: 

Trzeba kochać to, co kocha Bóg; otóż On kocha pani powołanie; my też je naprawdę kochajmy i nie upierajmy się przy myśli o powołaniu innych. Jeśli chcemy być święci według naszej woli, nigdy nimi nie będziemy naprawdę; musimy nimi być zgodnie z wolą Bożą. Otóż wolą Bożą jest, by pani, z miłości do Niego, szczerze kochała praktykowanie swojego stanu. Proszę nie siać swoich pragnień w ogrodzie bliźniego; proszę uprawiać wyłącznie własny ogród. Niech pani nie pragnie nie być tym, czym jest, ale pragnie bardzo mocno być tym, czym jest. […] Czemu służy budowanie zamków w Hiszpanii, skoro musimy mieszkać we Francji? Dobrze jest wiele pragnąć, ale trzeba wśród pragnień zaprowadzić porządek i w rzeczywistości wydobywać każde z nich zgodnie z czasem i z własną możliwością. […] Najmniejsze dokonanie jest bardziej pożyteczne niż wielkie pragnienia rzeczy oddalonych od naszych możliwości, jako że Bóg bardziej pragnie u nas wierności w małych rzeczach, które stawia w granicach naszych możliwości, niż zapału do wielkich, które od nas nie zależą. Niekiedy nazbyt się upieramy, żeby stać się dobrymi aniołami, a zaniedbujemy bycia dobrymi mężczyznami i dobrymi kobietami
Źródło: https://spm.salezjanie.pl (przy tej okazji serdecznie dziękuję mojemu szwagrowi, który zwrócił moją uwagę na ten wspaniały tekst)

Jeżeli ktoś zadałby mi słynne pytanie "jak żyć?", odpowiedziałabym chyba, powołując się na te słowa. Mieliście kiedyś coś takiego, że uczyliście się z jakiegoś podręcznika i chcieliście podkreślić najważniejsze informacje, a zamiast tego podkreśliliście cały tekst? Właśnie miałam to samo, próbując pogrubić najważniejsze dla mnie słowa z przytoczonego fragmentu. Zostawiłam więc tak, jak jest.

Bardzo bliska jest mi ta myśl Salezego o zajmowaniu się swoim życiem i byciu na nie uważnym - tylko (aż) je mamy. Łatwo mi przychodzi porównywanie się do innych, trudniej - życie przez to z zazdrością i niezadowoleniem czy zawodem samą sobą. Jest dla mnie coś niezwykle pięknego i pociągającego w prawdziwym ukochaniu swojego życia. Niech pani nie pragnie nie być tym, czym jest, ale pragnie bardzo mocno być tym, czym jest - staram się coraz bardziej spełniać to w swojej codzienności, którą uznaję za prawdziwy dar. Moje życie jest bardzo zwyczajne, ja sama jestem bardzo zwyczajna, ale to jest właśnie wspaniałe, że w tej zwykłości można odnajdywać sens i dążyć do celu, jakikolwiek masz cel. Ja też często łapię wiele srok za ogon, bo mam wiele pomysłów na siebie i tak dużo rzeczy chciałabym zrealizować. Czasem jeszcze podpatrzę u kogoś coś z jego życia i zaczynam chcieć podobnie. Ten fragment mnie stopuje i przypomina, że dobrze jest wiele pragnąć, ale trzeba wśród pragnień zaprowadzić porządek i w rzeczywistości wydobywać każde z nich zgodnie z czasem i z własną możliwością. Przypomina mi o tym, żeby kochać siebie i być dla siebie wyrozumiałą. Salezy mówi, że nie trzeba rzeczy wielkich - wystarczy dbać o codzienność. Żyć i podejmować wyzwania na miarę swoich możliwości. Być dobrą kobietą. Po prostu. Tak bym chciała, bo wierzę, że to jest droga do bycia "dobrym aniołem", a nie na odwrót (Niekiedy nazbyt się upieramy, żeby stać się dobrymi aniołami, a zaniedbujemy bycia dobrymi mężczyznami i dobrymi kobietami).  

To jeden aspekt. Drugim są "małe kroczki", to znaczy odejście od pragnienia robienia samych kroków milowych, a skupienie się na każdym jednym kroczku. Nie muszę robić wszystkiego - jeżeli zrobię tę jedną rzecz, w której jestem dobra, ale za to poświęcę jej swoją uwagę, wykonam z całym zaangażowaniem (zgodnie z moimi możliwościami), to już będzie o wiele więcej niż gdybym marzyła o rzeczach wielkich, których często wykonać się nie da lub ich wielkość blokuje działanie. 

I jeszcze ważna rzecz: wierność swoim decyzjom. Podjęłam decyzję, że chcę poślubić mojego męża i teraz mam za zadanie konsekwentnie, każdego dnia, szczerze kochać praktykowanie swojego stanu. W ten sposób właśnie mogę wprowadzać do życia mojego i bliskich dobro. Nie mam wpływu na cały świat, ale za to moja wierność ma wpływ na ten mikroświat, który współtworzę tutaj z innymi. Zdecydowałam się na bycie filologiem polskim, na ścieżkę "słowa", na tworzenie domu - to jest właśnie ten mój ogród, na którym chcę się skupić. Raz wybrawszy, codziennie wybierać muszę - pisał św. Paweł. Jakie to celne! Ufam swoim wyborom, bo wiem, że nie są pochopne. Że taka rzeczywistość jest mi dana i na taką też pracuję. 

Kocham ten mój ogród, ale tak wiele jeszcze przede mną, żeby nie siać pragnień w ogrodzie bliźniego. Myślę sobie, że to moje pisanie, ten blog, instagram, są jedną z praktyk, która pomaga mi jeszcze bardziej rozkochiwać się w swoim ogrodzie. Mam nadzieję, że chociaż trochę pokazuje i Wam, jak piękne są Wasze ogrody.

Kochajmy swoje ogrody :) 

Ściskam
Kasia L.


zamknięte oczy, rumieńce, akwarela

Ponad rok temu, zupełnie przez przypadek, wpadła mi w ręce malutka, cienka książeczka: "Stanowczo, łagodnie i bez lęku czyli 13 wykładów o asertywności" Marii Król-Fijewskiej. Jako że asertywność to temat mi bliski na zasadzie przeciwieństw ;), a objętość pozycji zachęcała do prędkiej lektury, z ciekawością zaczęłam ją zgłębiać. Czytając, byłam zaszokowana, jak bardzo ona jest o mnie (i, jak mniemam, o wszystkich, którym asertywność przychodzi z trudem).

Wiele treści pracuje w mojej głowie, a sam tytuł został takim moim mottem, gdy trenuję asertywność - przypomina mi, w jaki sposób konstruktywnie i z chęcią dobra dla siebie i innych odmawiać, czyli właśnie łagodnie, stanowczo i bez lęku (wspominałam o tym we wpisie Wolność a stawianie granic). Książeczka jest już stosunkowo stara, więc nie każdy będzie miał szansę do niej dotrzeć, ale hej, od tego masz mnie! Treści w niej zawarte są cały czas aktualne, a mnie bardzo pomogły i ułożyły wiele spraw w głowie, dlatego z chęcią posłużę się tą pozycją i nakreślę to, co uważam za szczególnie praktyczne i ważne w temacie asertywności. 

ozdobna linia roślinna, akwarela

Czym w ogóle jest asertywność? Potocznie definiuje się ją jako umiejętność odmawiania. To jednak znacznie więcej:

Asertywność to umiejętność pełnego wyrażania siebie w kontakcie z inną osobą czy osobami. Zachowanie asertywne oznacza bezpośrednie, uczciwe i stanowcze wyrażenie wobec innej osoby swoich uczuć, postaw, opinii lub pragnień, w sposób respektujący uczucia, postawy, opinie, prawa i pragnienia drugiej osoby*.

Z takiego ujęcia wynika, że asertywność nie polega właściwie na odmawianiu, ale na postawie naturalności w kontaktach z innymi oraz umiejętności komunikowania swoich poglądów, emocji czy potrzeb tak, aby pozostawić dla drugiej osoby przestrzeń do realizacji tych samych praw. Gdyby więc np. ktoś mówił mi "nie uda ci się tego zrobić, nie warto", a ja odpowiedziałabym "Myślę inaczej. Chcę spróbować to zrobić" - to też byłoby zachowaniem asertywnym.

Pamiętasz, gdy pisałam o osobowościach - we wpisie Jestem introwertykiem i dobrze mi z tym (już) - że introwertyzm i ekstrawertyzm są na przeciwległych stronach pewnej skali, na której środku znajduje się ambiwertyzm? Podobnie jest z asertywnością: sytuuje się ona gdzieś na środku skali, której punktami końcowymi są z jednej strony uległość, a z drugiej - agresja. Sztuka asertywności to właściwie niepopadanie ani w jedną, ani w drugą skrajność. 

Co ważne, asertywność nie jest zachowaniem wrodzonym i stałym. Wynika z nauczenia się w różnych sytuacjach określonego sposobu określonego sposobu przeżywania i reagowania. Nowina jest więc pozytywna: asertywności można się (na)uczyć!

Wiele razy byłam w sytuacji/relacji, w której nie czułam się dobrze. Mówiąc wprost: czułam się nierównym partnerem rozmowy, czasem nawet miałam poczucie bycia w pewien sposób wykorzystaną (np. jako ta, która wszystkich i zawsze wysłucha), choć jestem przekonana, że w większości przypadków dane osoby robiły to zupełnie nieświadome, bez złych intencji. Powody zachodzenia takich mechanizmów doskonale tłumaczy Fijewska: 

Teoretycy asertywności przykładają wielką wagę do stanowienia i obrony własnych praw. Rozumują następująco: jeżeli człowiek kontaktując się z innymi nie zdecyduje się na samodzielne określenie swoich praw, inni - z konieczności - określą za niego jego rolę. A wówczas przestanie on być sobą.

Jeżeli nie wyznaczę swoich granic i nie powiem, kim jestem, nie daję drugiej osobie szansy na uszanowanie tego. Ona siłą rzeczy nada mi jakąś rolę w rozmowie/relacji, bo tak działają procesy społeczne. Tym samym istnieje duża szansa, że wpadniemy w nieporozumienie czy układ niesatysfakcjonujący.

Postawę asertywną możemy w sobie wesprzeć przez pozytywny monolog wewnętrzny. Bardzo często przeszkodą w zachowaniach asertywnych jest "głos w głowie", który mówi mi różne negatywne, nieprawdziwe rzeczy: że nie dam rady, że nie wolno denerwować i zasmucać innych, że będą się ze mnie śmiać, że wyrażę swoje zdanie w bardziej sprzyjających warunkach itp.

Cała ta samoniszcząca działalność człowieka jest możliwa tylko dzięki temu, że nie jest on w pełni świadomy tego, co do siebie - wewnętrznie - mówi i zwykle zupełnie nieświadomy, jak niekorzystnie to na niego wpływa. Świadomość jest wielkim atutem rozwojowym człowieka. Będąc świadomymi treści swego monologu wewnętrznego oraz wpływu, jaki wywierają one na nasze zachowanie, możemy zdecydować się wykorzystać ten monolog jako podporę, a nie przeszkodę w naszym rozwoju. Poprzez "samowychowanie" możemy zmienić sposób w jaki - z przyzwyczajenia - traktujemy samych siebie.

W skrócie, podstawą narracji pro-asertywnej jest zbudowanie w sobie przeświadczenia, że ja "jestem OK i ty jesteś OK" - czyli postawy równości i traktowania samego siebie i rozmówcy z szacunkiem. Czasem łatwo nam przyznać, że inni mają prawo zezłościć się czy zasmucić, wyrazić swoje poglądy, ale jeżeli mielibyśmy samym sobie dać takie samo prawo, nie byłoby już tak łatwo.

Umiejętność mówienia "nie" jest więc tylko jedną z części składowych asertywności. Maria Król-Fijewska w swoich wykładach opublikowanych w książce wyróżnia jeszcze takie zagadnienia związane z asertywnością:

  • monolog wewnętrzny,
  • obrona swoich praw poza sferą osobistą,
  • inicjatywa w kontaktach towarzyskich,
  • asertywne przyjmowanie ocen,
  • reagowanie na krytykę i atak,
  • wyrażanie uczuć pozytywnych,
  • zakłopotanie,
  • wyrażanie gniewu,
  • wyrażanie własnych opinii i przekonań,
  • poczucie winy i krzywdy,
  • asertywność w kontakcie z samym sobą.

Asertywność, według mnie, to właśnie - jak to pięknie określa Fijewska - bycie bliżej siebie, to znaczy respektowanie swoich praw, szczególnie prawa do bycia sobą (oczywiście w sposób respektujący prawa innych). Jednym ze sposobów na to jest łagodny, ale stanowczy komunikat oparty na fakcie: faktem jest, że czuję się tak i tak, faktem jest, że ktoś/coś naruszył moje granice, faktem jest, że ważne jest dla mnie... itp.

ozdobna linia roślinna

Na koniec chciałabym jeszcze podzielić się z Tobą, jakimi zasadami kieruję się, wdrażając asertywność do mojej codzienności:

1. Staram się dać jak najprostszy, krótki i klarowny komunikat (dobierając słowa decyzyjne, typu "tak", "nie", a unikając słów sugerujących wahanie, np. "być może", "raczej nie").

2. Jeżeli czuję na sobie zbyt dużą presję, proszę o czas do namysłu.

3. Dbam o to, by dominującą częścią narracji mojego wewnętrznego monologu były słowa wsparcia i uznania własnych praw, typu "mam prawo odmówić", "mam prawo wyrażać swoje zdanie", "mam prawo mówić o swoich uczuciach", "mam prawo wysłuchać drugą osobę" itp. - wtedy jest mi łatwiej zachowywać się w sposób asertywny na co dzień. Tak rozumiane zachowania asertywne prowadzą do stawania w prawdzie i pokazania siebie otoczeniu dokładnie takim, jakim rzeczywiście się jest. Piękno w prostocie.

ozdobna linia roślinna, akwarela

Asertywność warto ćwiczyć. A przede wszystkim nie wyrzucać sobie, że "znowu poszło nie tak, jak zaplanowałam/łem", tylko doceniać siebie za każdą sytuację, w której wyraziłam/łem siebie przez komunikat wypowiedziany w sposób stanowczy, łagodny i bez lęku. 

Ściskam
Kasia L.

 

----

*Wszystkie cytaty pochodzą z: M. Król-Fijewska, "Stanowczo, łagodnie i bez lęku czyli 13 wykładów o asertywności", Warszawa, wyd. Intra, 1993.

filiżanka czarnej kawy, na spodku, z ciastkiem obok, akwarela

Jakiś czas temu zapytałam Was na Instagramie @wczesnymrankiem o to, w jaki sposób odpoczywacie bez ekranów. Pytanie wynikało z tego, że mój odpoczynek wydawał mi się mało efektywny, nie przynosił odprężenia. Stwierdziłam, że pewnie jest zbyt mało różnorodny. Nie miałam jednak koncepcji na inne sposoby wypoczynku poza tymi paroma moimi rutynowymi, które powoli zaczynały mnie nużyć. Byłam ciekawa, w jaki sposób odpoczywają inni, zwłaszcza bez telefonów i komputerów. Przyszliście z pomocą!

Bardzo dziękuję za wszystkie podpowiedzi, bo dzięki Wam mam materiał na ciekawy wpis, no i zyskałam mnóstwo nowych pomysłów do wdrożenia do mojej relaksacyjnej rutyny :) Zapraszam do zapoznania się ze zbiorem sposobów na inspirujący odpoczynek.

1. Rower. Duuuużo roweru 

Popieram! Uwielbiam jeździć na rowerze. Jest to dla mnie taki środek lokomocji, którym sprawnie i z przyjemnością dojadę niemal wszędzie, gdzie potrzebuję. A jako że mam przyjemność mieszkać niedaleko morza, to długie przejażdżki są nie tylko wyrzutem endorfin, ale też obcowaniem z przyrodą, która przynosi mi niesamowity spokój.

2. Ceramika 

Ceramika to coś, czego od dawna chciałam spróbować. Zazdroszczę tym, którzy się nią zajmują! Wyobrażam sobie, jak odprężające może być tworzenie czegoś od zera - w dodatku czegoś, co można wykorzystać później do innych form relaksu, np. napicia się herbaty z samodzielnie zrobionego i wypalonego kubka. Jakiś czas temu dostaliśmy od przyjaciółki własnoręcznie robioną z myślą o nas formę do pieczenia chleba (buziaczki, Z.!). Sprawiła nam naprawdę wiele radości i do wypieku używamy już tylko niej.

3. Spacery bez telefonu

W to wpisują się też odpowiedzi pokrewne, np. długi spacer po plaży, górach albo parku. Spacery to coś pięknego, takie spotkanie z samym sobą i uważność. Nawet z czysto biologicznego punktu widzenia - dobrze robią na chemię w mózgu ;) Na pewno kiedyś powstanie tu cały wpis o spacerowaniu, bo jest mi bardzo bliskie. Jeżeli nie zabierzemy ze sobą telefonu, możemy poczuć się naprawdę wolni.

4. Domowe SPA

W codziennym biegu ciało bardzo często jest ignorowane, nadwyrężane. Miło jest dać mu sygnał, że jest dla nas ważne. Dla mnie takie domowe SPA to odświeżenie ciała, które codziennie wytrwale mi służy, poświęcenie mu czasu, ale też odpoczynek mentalny.

5. Aromaterapia

Aromaterapia może być dobrym wspomożeniem punktu powyżej albo osobną formą relaksu - zależnie od doboru olejku można dodać sobie energii lub wyciszyć przed snem. Tutaj polecam wykorzystywanie jak najbardziej naturalnych form: świec sojowych, olejków z 100% naturalnym składem, nawilżaczy powietrza ewaporacyjnych - tak, by zredukować potencjalną szkodliwość dla zdrowia. Wybór jest obecnie szeroki, warto zapoznać się z tematem.

6. Drzemka

Tego to mi nie trzeba dwa razy mówić! Drzemka to świetna forma odpoczynku - podobno te szybkie (20 min) są najbardziej ożywcze. Rzadko kiedy zdarza mi się jednak ograniczyć do 20 minut ;) Jak ze wszystkim, ważny jest jednak zdrowy umiar - warto pamiętać, że sen nie ma być ucieczką przed problemami czy obowiązkami, ale czasem regeneracji.

7. Granie na instrumencie, np. ukulele

Kolejne moje małe marzenie! Bardzo chciałabym grać na ukulele i pianinie/keyboardzie. Muzyka sama w sobie jest relaksująca, a co dopiero, gdy wypływa od nas samych... Wydaje mi się, że może być formą wyrażenia siebie albo po prostu wyluzowania przy swobodnej improwizacji. Podziwiam wszystkich grających na instrumentach!

8. Rozmowy

Rozmowa potrafi rozśmieszyć, rozczulić, odprężyć, dać upust emocjom, wzruszyć, a przede wszystkim pomaga poczuć bliskość i naładować baterie w kontakcie z drugim człowiekiem. Wbrew pozorom nie tylko ekstrawertycy potrafią odpoczywać w towarzystwie ;)

9. Planszówki

Doskonały, kreatywny pomysł na spędzenie czasu wspólnie z rodziną czy znajomymi. Wybór gier planszowych jest tak duży, że z pewnością zapewnią one długie godziny relaksu nawet wybrednym graczom. Sama uwielbiam grać w planszówki i cieszę się, że mam wokół siebie osoby, które z chęcią to robią!

10. Kaligrafia, pisanie pismem japońskim

To bardzo oryginalny i twórczy sposób na odpoczynek. Idealny dla tych, którzy lubią robić coś nietypowego! Wodzenie piórem po papierze i tworzenie pięknych, ozdobnych znaków jest czymś wyjątkowym, to bycie tu i teraz i skupianie się tylko na tym, co robię w danym momencie. Osoby, które podzieliły się ze mną tymi pomysłami pisały, że bardzo je to odpręża - ja im wierzę i jeżeli nadarzy mi się okazja, z przyjemnością sama spróbuję.

11. Nicnierobienie 

Tego chyba komentować nie trzeba. Nicnierobienie to tak naprawdę oddech dla głowy i ciała, zredukowanie bodźców, które docierają do nas w każdej sekundzie, zwłaszcza we współczesnym świecie pełnym informacji. Zdecydowanie polecam wybrać czasem właśnie taką formę wypoczynku.

12. Malowanie po numerach

Kojarzycie z dzieciństwa takie kolorowanki podzielone na małe pola, z których każde było oznaczone numerkiem, a każdy numerek odpowiadał innemu kolorowi? Ostatnio coraz głośniej zrobiło się o takiej aktywności, ale dla dorosłych, to znaczy w formie obrazu na płótnie, który zamalowuje się farbami. W ten sposób można stworzyć własne dzieło, nawet nie będąc Picassem.

Na podobnej zasadzie działa tzw. diamond painting, czyli obrazy, które tworzy się przez przyklejanie w odpowiednie miejsca drobnych diamencików (ostatnio się za to zabrałam i polecam!) albo kolorowanki dla dorosłych - tutaj z kolei można dać upust swojej kreatywności, samemu dobierając kolory.

13. Pisanie listów tradycyjnych

Nie będzie chyba nadużyciem jeżeli napiszę, że korespondencja tradycyjna odeszła do lamusa. Ostatnio koleżanka (pozdrawiam Cię :)) opowiadała mi o tym, jak kiedyś pisała listy z bliskimi osobami i ile dawało jej to radości. Samej też zdarzyło mi się pisać listy tradycyjne do osoby poznanej w jakiejś młodzieżowej gazecie - to oczekiwanie na odpowiedź i zaglądanie do skrzynki było ekscytujące! Sam proces pisania pozwala z kolei nazwać myśli i przelać je na papier, co może być bardzo odprężające dla spracowanego umysłu.

Na Facebooku (i pewnie w wielu innych miejscach w Internecie) są grupy, na których ludzie umawiają się na wzajemne korespondowanie za pomocą listów tradycyjnych. To może być ciekawe rozwiązanie dla osób chcących pisać, ale niemających w swoim otoczeniu nikogo, kto przystałby na taki pomysł.

14. Szydełkowanie i inne prace ręczne

Prace manualne potrafią być bardzo odprężające, a przy tym wspomagają ćwiczenie cierpliwości i skupienia. Wiele z nich można wykonywać jednocześnie np. słuchając podcastu, muzyki czy oglądając film. Podobnie jak w przypadku ceramiki, w efekcie mamy gotowy produkt, którego zwykle można później używać w codzienności. 

Gdy byłam mała, uwielbiałam zaplatać tzw. filofuny, czyli takie plastikowe linki, z których można było tworzyć bransoletki czy breloczki. Robótki ręczne lubię do dziś, jednym z moich celów jest nauczenie się robienia na drutach i właśnie szydełkowania. Warto spróbować!

ozdobna linia roślinna

Jeszcze raz dziękuję, że zechcieliście podzielić się swoimi praktykami odpoczynku bez ekranów :) Część z nich stosuję regularnie (jak np. drzemki, spacery i rower), ale o dużej części zapominam lub nigdy nie robiłam - nie mogę się doczekać, aż wypróbuję!

Chciałabym się Wam odwdzięczyć za czynny udział w tym wpisie, dlatego na moim Instagramie @wczesnymrankiem pojawi się rolka (lub już się pojawiła) z moimi sposobami na odpoczynek bez ekranów. Część z nich jest dla mnie stosunkowo nowa, ponieważ minęło już trochę czasu od początku moich rozmyślań w tym temacie, więc zdążyłam nieco zmodyfikować tę sferę mojego życia. Zapraszam!

A może masz jakiś sposób na relaks, który się tu nie pojawił? Zachęcam do uzupełniania listy w komentarzach.

Tymczasem ściskam
Kasia L.

Dziś przychodzą mi do głowy moje zapiski sprzed ponad roku. Są intymne, smutne, tajemnicze, jednocześnie wydają mi się mieć w sobie jakąś prawdę - dlatego, że powstały na bazie innego Słowa. Dziś czuję już inaczej, niż pisałam wtedy, ale w ten Wielki Piątek wspominam tamten czas. 

"Chociażbym chodził przez ciemną dolinę, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną" (Ps 23, 4). Mnie się cały czas wydaje, że to, co przeżywam psychicznie, to nie jest jeszcze prawdziwa ciemna dolina. Ale to jest ciemna dolina. MOJA ciemna dolina, dostosowana do mojego życia. Pozwolić sobie na to, by w niej być... Zrozumieć, i zaakceptować to, że w niej jestem... "Obróć w proch me wszystkie kości, byle w miłości Twej dane było mi trwać", "Niech się radują kości, któreś ukruszył".

Myślami staram się być dzisiaj przy Tym, który przeprowadził mnie przez tę ciemną dolinę, a nawet więcej - przetarł jej szlak, bo sam przeszedł nią pierwszy. 

I kocha na zabój.

Ściskam,
Kasia L.

 

bukiet fioletowych goździków, akwarela

Marzy mi się obojętność. W takim dobrym znaczeniu, jako umiejętność dostosowania się do różnych, często sprzecznych sytuacji. Marzy mi się obojętność na uwagę innych - nieuzależniająca radość, gdy ją dostanę i niewymuszone pogodzenie się, gdy jej brakuje. Chciałabym, żeby ta obojętność wypływała z pogodzonej ze sobą samą mnie, z tak naturalnie ugruntowanej świadomości swojej wartości, że nie potrzeba by budować zależności od innych w sposób uzależniający. Takiego dobrego zachwytu nad sobą, że mogłabym z innymi być po prostu, a nie oczekująco. Obym kiedyś mogła powiedzieć, jak klasyk: "Nauczyłem się wystarczać sobie w warunkach, w jakich jestem".

Tak napisałam na swoim prywatnym Instagramie w maju cztery lata temu. I uważam to za mój najpiękniejszy i najbardziej szczery tekst w moim ówczesnym epizodzie pisania tam. Dziś dalej podpisuję się pod tymi słowami, choć wydaje mi się, że jestem coraz bliżej tej pozytywnej obojętności. 

Uczę się kochać siebie. Uczę się nie zależeć od innych emocjonalnie. Uczę się tego, że moja wartość nie jest czymś podlegającym ocenie czy rosnącym lub malejącym. Jest stała. Jestem wartością, bo jestem - po prostu. Uczę się pozostawać w kontakcie ze sobą i nie szukać potwierdzenia w oczach innych, ale w swoim wnętrzu. Oczywiście, potrzebuję ludzi, potrzebuję moich bliskich i chcę tworzyć z nimi głębokie relacje, ale chcę też budować głęboką relację ze sobą. Wszyscy od siebie w pewnym stopniu zależymy - to piękne i potrzebne. Ale wiecie, o co chodzi w tym "wyzwoleniu". Tak właściwie to myślę sobie, że nie wyzwalam się od oceny innych, tylko właśnie od mojego postrzegania, które mnie niewoli. Od mojego podejścia, że znaczę coś wtedy, kiedy znaczę w oczach innych.

Jest coś interesownego w szukaniu swojej wartości w drugim człowieku. Bo czy wtedy czegoś od niego nie oczekuję? Czy nasza relacja nie opiera się na grze w wyrażanie i odbieranie akceptacji? Chcę być z innymi po prostu z miłości, a nie z potrzeby uzupełniania mojego wewnętrznego braku. Ten brak jest mój i ja jestem za niego odpowiedzialna. Uważam, że jest w każdym z nas takie niezapełnione miejsce, które woła o coś wyżej, więcej. I to jest dla mnie przestrzeń, której nie zapełni człowiek, choćby nie wiem jak był ukochany. Bo to nie jego rola.

Moje zachowanie w stosunku do innych jest coraz mniej wyuczone, a coraz bardziej naturalne - podoba mi się to i jest to dla mnie fair. Bardzo chciałabym dojść do tego rodzaju obojętności, która spowoduje, że będzie we mnie przeświadczenie "ja jestem OK i Ty jesteś OK". Że ucieszę się, że ktoś mnie pochwali, pewnie trochę zasmucę, gdy mnie zgani, ale nie zaważy to na moim poczuciu wartości. Że gdy ktoś mnie nie zauważy, zapomni mojego imienia, będzie wolał rozmawiać z kimś innym - to będzie OK. Gdy powie, jak bardzo mnie lubi, będzie szukał kontaktu ze mną, pochwali za coś - to też będzie po prostu OK.

Tak sobie myślę, że to element przyjmowania i kochania życia, siebie i drugiego człowieka takim, jakim jest. 

Ściskam
Kasia L.

planner z kwiatami, akwarela

Planowanie, organizacja i zarządzanie czasem jest niewątpliwie jednym z moich zainteresowań. Nie zawsze wychodzi mi to na dobre - mam tendencję do stawiania sobie wygórowanych standardów, jestem też optymistką czasową (zawsze wydaje mi się, że znajdę czas), a do tego perfekcjonistką, która ma wyrzuty sumienia, gdy góra zaplanowanych zadań podpowiedzianych przez dwie pierwsze cechy nie zostanie w pełni zrealizowana.

Niemniej, robienie list i zastanawianie się nad porządkiem swojego dnia ma mnóstwo plusów i może nieść za sobą wiele korzyści, jeśli jest robione z głową i przede wszystkim dopasowane do sytuacji życiowej, aktualnych możliwości i potrzeb. Nie ma więc co porównywać kalendarzy z mistrzami organizacji z Internetu czy przyjmować każdej rady dotyczącej planowania. Każdy musi znaleźć swój własny system.

Ja swój nadal odkrywam, mimo wielu lat poszukiwań i wielu różnych prób. Obecnie coraz częściej dochodzę do wniosku, że "mniej znaczy więcej" i "zrobione jest lepsze od doskonałego". Oraz że nie wszystko musi być zaplanowane, i nie wszystko co do minuty.

Chciałabym się z Wami podzielić pomysłem (wynikającym z połączenia różnych zasłyszanych metod) na podstawową organizację dnia. Wykonanie tych paru kroków pozwoli na stworzenie bazy dla swojej codzienności, która z kolei poprawi organizację, a jednocześnie pozostawi przestrzeń na spontaniczność i elastyczność - bo nie wszystko dzieje się tak, jak to zaplanujemy lub jak tego byśmy chcieli. 

Zanim jednak przejdziemy do rzeczy, nie mogę się oprzeć, żeby nie podkreślić, że nie trzeba mieć nad wszystkim kontroli, a wręcz przeciwnie - czasem (dla własnego zdrowia psychicznego) warto ją puścić. I że poprzeczka nie musi być wysoko. Ma być tam, gdzie dasz radę. Życie to nie wyścig, zostawmy sobie czas na jego  p r z e ż y w a n i e, tak po prostu. Na końcu wpisu znajdziesz więc bonus w postaci paru sposobów na przeżywanie.


Podstawowe uporządkowanie dnia

 

KROK 1: Ułóż ramowy plan dnia

Przygotuj tabelkę z dniami tygodnia i godzinami. Następnie wpisz w nią wszystkie cykliczne obowiązki (np. praca 8:00-16:00 poniedziałek-piątek, basen środy 17:00, lekcje gry na gitarze soboty 15:00 itp.). Możesz też użyć kolorów i zamalować kwadraty czasowe, by zwizualizować, ile czasu zajmują Ci dane czynności i ile czasu każdego dnia zostaje do rozdysponowania. 

Następnie proponuję dwie drogi: albo zostawić sobie ten egzemplarz jako "wzór" tygodnia, a w kalendarzu/planerze/zeszycie, w którym dni są datowane, mając na uwadze ten ramowy plan, uzupełnij zaplanowane spotkania, wizyty lekarskie itp. - wszystko to, co jest jednorazowe, ale przypada na konkretną godzinę. Drugą opcją jest powielenie ramowego planu na ksero lub rozpisanie go od razu na kalendarzu datowanym, żeby całość mieć w jednym miejscu. 

Warto też poszukać kalendarza (lub zrobić samemu), który będzie odpowiadał Twoim potrzebom. U mnie najlepiej sprawdza się taki, gdzie na rozkładówce z jednej strony są wszystkie dni tygodnia ułożone w poziomie (tam zapisuję sprawy wyznaczone na dany dzień), a druga strona jest wolna (tutaj robię listy zadań do zrobienia w tym tygodniu, notatki, przypomnienia itp.).

KROK 2: Znajdź filary

Praca pracą, obowiązki obowiązkami, ale co najmniej równie ważne jest życie prywatne i czas wolny. To też warto włączyć do planów! Oczywiście na luzie, nie musimy zapisywać, że danego dnia od 18:00 do 20:00 mamy czas dla rodziny. Chodzi o to, by lista zadań pilnych (która nigdy się nie zmniejsza) nie przesłoniła nam tego, co po prostu mamy ochotę robić.

Wypisz na kartce wszystkie "filary" swojego życia - tematy, którym chcesz poświęcać czas oraz to, co warto robić dla zdrowia i dobrego samopoczucia. Przede wszystkim należy uwzględnić wielką trójkę: jedzenie, aktywność fizyczną i sen. Zadbaj o to, żeby mieć wystarczająco dużo czasu na sen, przygotowanie odpowiednich posiłków i poruszanie się każdego dnia. Innymi filarami mogą być na przykład: pasja (blogowanie, filmowanie, taniec, fotografia, szydełkowanie...), terapia i czas na budowanie zdrowia psychicznego, duchowość i przestrzeń na jej rozwijanie, książki, filmy.

Gdy już wypiszesz wszystkie filary (sprawy, których nie chciałbyś/chciałabyś pomijać w codzienności), możesz przyporządkować je do danych dni lub mieć listę zawsze w zasięgu ręki i odhaczać, gdy poświęciłaś/eś danej czynności czas. W ten sposób będziesz też wiedzieć, jak często zajmujesz się sprawami niezwiązanymi z pracą czy obowiązkami domowymi. 

KROK 3: Wykonaj jedną rzecz dziennie z listy odkładanych

Natrafiłam ostatnio w Internecie na coś takiego jak "scary hour", czyli "straszna godzina". Nazwa nie jest zbyt ciekawa, ale sama idea mnie zainspirowała. Polega na nastawieniu minutnika na godzinę i robieniu w tym czasie rzeczy, które z różnych powodów odkładało się na później - wywieszenie prania, wykonanie telefonów, odpisanie osobom, które się zaniedbało, uporządkowanie dokumentów itd.

Umówmy się, większość z nas nie ma godziny dziennie (a  nawet godziny w tygodniu) do wygospodarowania na takie rzeczy, a nawet jeśli, to kto lubi się tak długo męczyć. Dlatego, adaptując to do swoich możliwości, pomyślałam, że dobrym pomysłem jest spisywanie tych spraw męczących gdzieś w jednym miejscu i codziennie wykonywanie jednej. Tym samym nauczymy się nie odkładać za długo niewygodnych zadań, zostaną one wykonane, a jednocześnie nie będą nam ciążyć wszystkie razem jednocześnie. Telefon do lekarza to 5 minut, odpisanie na maile może 10. Wiecie, małymi kroczkami i bez presji do przodu.

KROK 4: Resztę czasu pozostaw wolną

Mam nadzieję, że po wykonaniu powyższych kroków zostało Ci jeszcze trochę pustego miejsca :) Im więcej, tym lepiej! Ta sfera niezaplanowana, tak zwany czas wolny, nie jest tak naprawdę czasem wolnym - czyli takim, który można zapchać kolejnymi obowiązkami czy samymi spotkaniami. Niezaplanowany czas daje przestrzeń na:

  • elastyczność przy jednoczesnym uporządkowaniu (na ten czas można np. przełożyć spotkania, które nie odbyły się w danym terminie, wykonać coś, czego nie udało się zrobić itp.);

  • zwyczajny oddech od planów i obowiązków, od rytmu dnia;

  • relacje rodzinne, przyjacielskie;

  • czas dla siebie;

  • cokolwiek innego - ogranicza Cię tylko wyobraźnia.

KROK 5 - BONUS (Wykonaj w razie lęku / dużego zmęczenia / potrzeby dnia bez planu)

Gdy czujesz lęk, że rzeczywistość wymyka Ci się z rąk albo gdy dzień za dniem mija, nawet nie wiesz kiedy; że wszystko dzieje się jakoś szybko i automatycznie; lub po prostu budzisz się i nie masz sił zupełnie na nic - to wystarczający sygnał, by zwolnić. Jak to zrobić? 

  • Trening uważności

  • Trening oddechowy

  • Spacer

  • Rozmowa

  • Pisanie (strumień świadomości)

  • Położenie się i nierobienie niczego

  • Zrezygnowanie z planu, który wydawało Ci się, że MUSISZ zrealizować

Pamiętaj, że to plan ma służyć Tobie, a nie Ty jemu. Ma pomóc oddzielić jasno sferę zawodową od prywatnej, czas odpoczynku na kanapie z Netflixem od czasu na hobby, pielęgnowanie relacji z bliskimi od pielęgnowania relacji z samym sobą itp. Uporządkowanie ma na celu TYLKO wyznaczenie jakiejś drogi, aby się nie pogubić i jednocześnie móc wykorzystywać swoje talenty, rzetelnie wykonywać pracę i dbać o odpoczynek. Jednym słowem - ma wspomóc Cię w byciu sobą. Każdy plan można zmienić, dopasować na nowo - nawet co tydzień czy codziennie. Powyżej przedstawiłam jedynie propozycję, dopasowaną do moich potrzeb i taką, którą w danym momencie uważam za sensowną. Mam nadzieję, że się przyda!

WAŻNE: Jeżeli tak jak ja masz problem z nadorganizacją, tzn. spisujesz mnóstwo list, a w myślach i tak dalej kotłują Ci się tysiące zadań - nie daj im wejść sobie na głowę. Spisz podstawy, resztę olej. Tak po prostu. Niech to nie zdominuje Ciebie. 

Jeżeli masz jakieś sprawdzone sposoby na organizację, daj proszę znać w komentarzu, jestem bardzo ciekawa!

Ściskam
Kasia L.

abstrakcyjne morze o zachodzie słońca, akwarela

To nie będzie wpis teoretyczny. Myślę, że wiele z nas spotkało się już z tematem stresu i tego, jaki może on mieć wpływ na funkcjonowanie. Wiemy, że jest stres "dobry" (eustres), który motywuje do działania i stres "zły" (dystres), który jest często destrukcyjny, a przynajmniej negatywny dla naszego organizmu. Potraktuj ten wpis raczej jako case studies, opis przypadku, ściślej - mojego przypadku.

Rok 2019 zdecydowanie mogłabym określić dwoma słowami: przewlekły stres. Mijają już 3 lata, a ja nadal mierzę się z jego skutkami, dlatego uznałam za ważne opowiedzieć tutaj o tym.

Miejsce, w którym w tamtym czasie pracowałam, z różnych względów przysparzało mi stresu i nakładało na mnie dużą presję. Nie radziłam sobie z tym, ale była to pierwsza praca w zawodzie, prestiżowa i byłam z niej dumna. Łączyłam ją ze studiami, w czerwcu miałam oddać magisterkę, w lipcu się bronić i podpisać pierwszą w życiu umowę o pracę, a we wrześniu wziąć ślub, przeprowadzić z domu rodzinnego, dwa tygodnie później wyjechać na zaplanowaną wycieczkę do Izraela. Sporo wyzwań, jak na jeden rok, co? Powiedzcie to mnie z tamtego czasu, która zawsze uważała, że da radę.

To był piękny rok - najważniejszy w moim życiu. Od dziecka wiedziałam, że chcę być żoną, matką i wieść spokojne domowe życie w zwykłej codzienności, takiej z pracą, obowiązkami domowymi, rodziną i przyjaciółmi. Po latach mierzenia się z trudami edukacji i chwiejnością nastoletniego życia moje marzenie zaczęło się spełniać. Przygotowywałam się do małżeństwa z osobą, z którą wiedziałam (wiem!), że chcę tę rzeczywistość dzielić do końca życia.

To jednak nie zmienia faktu, że był to ciężki rok. Myślałam, że odpocznę, gdy tylko się obronię. Nie miałam na to jednak czasu - mogłam pozwolić sobie jedynie na krótki urlop, w trakcie którego intensywnie zwiedzałam. Ot, uroki początków pracy na etat. Oboje z mężem wracaliśmy późno, a po powrocie trzeba było jeszcze przecież zrobić obiad, posprzątać, umyć się i przygotować na kolejny dzień. Gdzie w tym wszystkim czas dla nas? Padaliśmy na twarze jak tylko udało nam się ogarnąć i nadchodził kolejny dzień.

Przeciążenie zaczęło dawać się we znaki. Od zaciśniętych całymi dniami ze stresu mięśni żuchwy i pleców bolała mnie głowa, kotłujące się myśli dawały poczucie fizycznego zmęczenia, którego nie dało się zlikwidować. Coraz częściej wracałam do domu i płakałam. Jednocześnie dalej "robiłam swoje".

Miałam gdzieś z tyłu głowy, że coś jest nie tak, że to wszystko nie powinno tak wyglądać, ale tak naprawdę stanowcze "nie" powiedziałam dopiero wtedy, gdy przyszedł pierwszy atak paniki. Lepiej późno niż wcale, mówią. Podjęłam pierwsze decyzje o udaniu się do specjalisty, który nauczyłby mnie redukować stres i odpoczywać, zostawiając perfekcjonizm daleko ze sobą. Wiedziałam też, że jeśli chcę, by coś się zmieniło, muszę wiele odpuścić oraz zmienić dotychczasowy styl życia. Chociaż wymagało to ode mnie wiele odwagi, zaczęłam szukać nowej pracy, w innym zawodzie - miejsca, które dałoby mi przestrzeń psychiczną, bo w tamtym czasie psychicznie się dusiłam.

Ponad dwa lata później jestem już w innym miejscu, dużo spokojniejsza, niemal całkowicie zdrowa, mająca czas dla siebie i najbliższych, chętnie realizująca swoje pasje (m.in. pisanie tego bloga!), spacerująca i bardziej radosna. O mojej teraźniejszości opowiadam tutaj regularnie, a jako że chciałabym, żeby ten post był nieco inny, uwrażliwiający już na pierwsze symptomy przewlekłego stresu czy przeciążenia, to przedstawię Wam jeszcze po krótce, jakie błędy popełniłam, będąc w kryzysie.

1. Ignorowałam objawy psychosomatyczne

Mogą one być różne: bóle mięśni, ucisk w klatce piersiowej, duszność, nudności, wymioty, bezsenność, nadmierna senność - można tak wymieniać w nieskończoność. One ZAWSZE coś mówią, sygnalizują. Organizm jest niesamowicie mądry i naprawdę szybko daje znać, że coś jest nie tak. Ale jest też niesamowicie wytrzymały, więc jeśli zignorujesz jego sygnały i będziesz dalej forsować - długo wytrzyma. Niestety (albo i na szczęście) nie bez konsekwencji.

2. Nie byłam asertywna, stanowcza

Pozwalałam sobie na tzw. kopanie leżącego. Nie stawiałam granic, nie próbowałam nawet - choćby miało to nie zadziałać. Sama sobie - tej części mnie, która tłumaczy wszystkich i wszystko - też nie powiedziałam nigdy: Kasiu, już wystarczy. Nie odcięłam tego, co wpływało na mnie destruktywnie. Płakałam po kątach, zamiast rozpłakać się konkretnym osobom w twarz czy w konkretnych sytuacjach, nie czekając do wieczora. To nic złego okazywać emocje. To nic złego, że czegoś nie chcę, że z czymś sobie nie radzę. Ponadto, gdy czuję się zagrożona, przeciążona - mam prawo i obowiązek zadbać o swoje bezpieczeństwo, w każdym sensie tego słowa. Gniew daje energię do działania, zmiany sytuacji niekomfortowej. Stłamszony zamieni się w poczucie przytłoczenia, przygnębienia.

3. Myślałam "jeszcze dam radę"

Zrobiłam z siebie samopoświęcającą się bohaterkę. W imię czego? Każdy lubi myśleć, że jest niezastąpiony, każdy lubi czuć się ważny, to jasne. Ale nie każdym kosztem warto o to zabiegać. Właściwie zadaję sobie pytanie, czy w ogóle należy o to zabiegać, czy nie uwłacza to godności człowieka, którą mamy niezależnie od tego, co sądzą czy jak postępują wobec nas inni. To jednak inny temat. Jakoś beze mnie tamta firma sobie radzi, a ja bez niej radzę sobie sto razy lepiej. W każdej chwili można powiedzieć STOP. Pewnie, jeszcze damy radę, ale pytanie brzmi: po co? Teraz razem z mężem coraz częściej pytamy siebie nie o to, czy damy radę, ale: Czy to mi służy? 

4. Zapomniałam o priorytetach

Każdy z nas ma w życiu wyznaczoną swoją listę priorytetów, hierarchię wartości. Ja o mojej zapomniałam. Przecież sfera zawodowa nigdy nie była dla mnie na pierwszym miejscu, a tymczasem przez ponad rok przedkładałam ją nad moje prawdziwe priorytety. Wydawało mi się, że nie ma powodu do zmian, że w każdej pracy jest ciężko, że każdy ma dużo na głowie. Jasne, że tak, ale to, że JA czuję się źle, to już wystarczający powód, żeby chociaż zastanowić się nad tym, co dla mnie ważne. Nie ma co porównywać się z innymi. Bałam się też o moje CV, że będzie ubogie w doświadczenia. Ogólnie kierował mną w dużej mierze lęk, z każdej strony.

5. Byłam wyrozumiała dla innych, ale nie dla siebie

Gdyby ktoś powiedział mi, że jest właśnie w trakcie planowania ślubu, pisania magisterki, planowania wyjazdu za granicę, do tego studiuje i pracuje, a niedługo się przeprowadza, od razu powiedziałabym: Matko, musi Ci być ciężko! Nie wzięłaś/wziąłeś za dużo na głowę? Jak mogę Ci pomóc? Jak się możesz domyślić, sobie tego nie powiedziałam. Uważałam, że muszę dalej, więcej, lepiej. Że to, co mam, to nie tak wiele. A w praktyce przeżywałam największą życiową zmianę. Brakowało mi w tym swojego towarzystwa. Brakowało przyzwolenia samej sobie na odpuszczenie i bycie dla siebie wyrozumiałą, kochającą - taką, jaką zawsze chciałam i chcę być dla innych.

ozdobna linia roślinna, akwarela

To tylko kilka błędów, które w tamtym czasie popełniłam. Nie winię się za nie, bo wiem, jak trudny to był dla mnie czas i że nie miałam po prostu zasobów psychicznych (czy zwyczajniej: siły) zrobić tego, co być może zrobiłabym dzisiaj. Zresztą decyzje podejmujemy na podstawie wiedzy i doświadczeń, które mamy w danym czasie. Wtedy miałam inne, dziś mam inne. Właściwie jestem wdzięczna za to doświadczenie przewlekłego stresu. Dzięki temu wiem, na co nigdy nie chcę sobie w pracy pozwalać, znam lepiej swoje granice. Lepiej rozporządzam czasem, zostawiam sobie znacznie więcej wolnego. I w końcu: rozumiem osoby, które przeżywają podobne trudności, potrafię empatycznie wysłuchać. No i mogę dzielić się tym doświadczeniem, choćby tutaj. 

Przewlekły (tzn. trwający długo, wpływający negatywnie) stres to poważna sprawa. To musi wybrzmieć. Jeżeli coś zapamiętasz z tego wpisu, to mam nadzieję, że właśnie to. Dlatego dodam jeszcze garść informacji, które być może pomogą Tobie lub komuś znajomemu w zdaniu sobie sprawy z powagi sytuacji i rozpoznaniu symptomów.

Jak rozpoznać przewlekły stres? Objawy:

  • zmęczenie mimo snu o odpowiedniej długości
  • zaburzenia snu (nadmierna senność lub trudności z zaśnięciem, częste przebudzanie się)
  • napięcie i drżenie mięśni
  • osłabienie, zmniejszenie odporności
  • ciągłe uczucie rozdrażnienia, napięcia wewnętrznego
  • spadek libido
  • bóle (zwykle brzucha, klatki piersiowej, głowy) 
  • problemy trawienne

Długotrwały stres może mieć poważne skutki zdrowotne, takie jak problemy z sercem, choroby skóry, bezsenność, depresja, zaburzenia lękowe, schorzenia układu trawiennego, nadwaga/niedowaga i inne.

Osoba, która przeżywa chroniczny stres, często nie jest w stanie dbać o dobre nawyki i zdrowy styl życia (a przynajmniej było tak w moim przypadku). Dlatego jeżeli czujesz, że stres zaczyna mieć na Ciebie negatywny wpływ, warto zawczasu wypracować dobrą rutynę, która wspomoże redukcję stresu. Należą do niej takie elementy jak:

  • aktywność fizyczna (lekarze zalecają przynajmniej 30 minut dziennie)
  • zdrowa dieta (wiadomo, możliwości czasowe i finansowe są różne; ważne, żeby chociaż włączyć do swojej diety potrzebne elementy, tzn. owoce i warzywa, ryby, orzechy itp.)
  • ograniczanie bodźców (np. na godzinę przed pójściem spać nieużywanie ekranów; w trakcie dnia robienie krótkich ćwiczenia uważności i relaksacji)
  • odpowiednie nawodnienie (ok. 2 litry wody dziennie)
  • dobry sen (w miarę możliwości)
  • wypoczynek (troska zarówno o ten pasywny, jak i aktywny wypoczynek, kontakt z ludźmi itp.)
  • hobby (najlepiej takie niezwiązane z pracą i codziennymi obowiązkami)

Są to oczywiście przykłady objawów, skutków i sposobów na redukcję stresu. Nie jestem lekarzem ani terapeutą, a wiedza, którą chcę przekazać, pochodzi przede wszystkim z moich osobistych doświadczeń. Każdy przeżywa stres inaczej, każdy ma inną sytuację życiową. Tak czy inaczej, warto być wrażliwym na pierwsze przesłanki negatywnego wpływu stresu na naszą codzienność.

ozdobna linia roślinna, akwarela

Jeżeli odczuwasz stres, który trwa już długo i obniża jakość Twojego życia, lepiej zacznij działać już teraz. Może będzie potrzebne odcięcie niektórych ludzi/spraw/obowiązków? Może rozmowa z kimś? Zmiana/korekta stylu życia? A może tylko (aż) danie sobie więcej czasu dla siebie?

Ściskam
Kasia L.

drzewo z pierwszymi pąkami, akwarela

Mimo porannego przymrozka słońce zaczyna ogrzewać Twoją spragnioną witaminy D twarz, a drobne, kruche kwiatki śmiało przebijają się przez zmarzniętą jeszcze glebę... Widzisz szron na suchej trawie, a słyszysz ćwierkające ptaszki. Zimno dalej jest zimne, ale nie wydaje się już takie mroźne. W powietrzu czuć coś innego niż dotychczas. Wyciągasz z szafy lżejszą kurtkę, nie mogąc doczekać się zrzucenia ciężkich zimowych warstw... Te przełomy, paradoksy, kontrasty i obietnice to znak, że idzie wiosna!

Wiem, wiem, w marcu jak w garncu, a kwiecień plecień, potem jeszcze majowi trzej ogrodnicy i zimna Zośka. Ale mamy prawo czuć już nadzieję odradzającego się życia! We mnie odradza się optymizm już od pierwszych cieplejszych promieni słonecznych. A co jest najlepsze w przedwiośniu? Że dzień wyraźnie się wydłuża! Czy Ty też tak nie lubisz ciągnących się w nieskończoność zimowych wieczorów, które zaczynają się o 15? Na mnie to działa iście przygnębiająco. Oczywiście, zima ma w sobie wiele piękna, bardzo ją lubię, ale wiosna... Wiosna jest czymś wyjątkowym, jakąś taką obietnicą.

Kiedyś wymyśliłam sobie, że ślub będę mieć w maju. Tak się nie stało (miałam go we wrześniu, równie pięknym miesiącu na przełomie pór roku), ale maj pozostaje jednym z moich najulubieńszych miesięcy. Wiosna mnie bardzo inspiruje: do czytania, do pisania, do malowania. Na pewno tutaj zobaczysz niejeden wiosenny obrazek, mam zamiar garściami czerpać z tych inspiracji i stworzyć mnóstwo klimatycznych, optymistycznych akwarel.

Czy ten wpis jest w ogóle o czymś konkretnym? Chyba nie... Ale rodząca się we mnie i w świecie wiosna dała mi impuls do podzielenia się tą radością. Myślę sobie, że czasem to wystarczy za temat. Że nie wszystko musi być wzniosłe i bardzo konkretne. W końcu ten blog jest głównie o prostych radościach codzienności. A wiosna jest niewątpliwie jedną z nich!

Jaką porę roku lubisz najbardziej?

Ściskam wiosennie
Kasia L.

serce, 5 języków miłości, akwarela

Dlaczego druga osoba mówi mi, że nie czuje się kochana, mimo że przecież okazuję jej miłość? Skąd tyle konfliktów w moim małżeństwie? Jak mogę lepiej wyrażać miłość? Czego ja sam(a) w relacji potrzebuję? Co dalej, gdy mija zakochanie? I w końcu: czy da się kochać kogoś, kogo się nienawidzi?

Ten wpis jest ważny. Teoria, którą zaraz spróbuję przedstawić, jest naprawdę pomocna w poznaniu siebie, a także okazywaniu miłości partnerowi/partnerce i innym bliskim osobom. Jej poznanie wiele mi rozjaśniło i nauczyło słuchać i widzieć lepiej potrzeby drugiego człowieka. 

Ja teorię 5 języków miłości gdzieś zasłyszałam, parę ładnych lat temu. Już wtedy ją doceniłam i wprowadziłam do swojego życia. Ostatnio zaś uzupełniłam ją o wiedzę źródłową - przeczytałam książkę "5 języków miłości" autora koncepcji, amerykańskiego psychoterapeuty Gary'ego Chapmana. W dalszej części postu postaram się przybliżyć założenia oraz sposoby realizacji, posługując się wspomnianą książką i moimi doświadczeniami. 

ozdobna linia roślinna, akwarela

Chapman, przez wiele lat praktykując pomoc parom w kryzysach, doszedł do wniosku, że problemy w związkach układają się w kilka logicznych zakresów - ściślej rzecz biorąc, w pięć. Na poziomie tych pięciu obszarów powstają nieporozumienia i napięcia między małżeństwami. Wprowadzając do terapii przyjęte przez siebie założenie, Chapman odkrył, że skutecznie pomaga wielu parom. W ten sposób powstała jego koncepcja pięciu języków miłości.

Zakłada ona, że każdy człowiek okazuje i przyjmuje miłość w jeden z pięciu sposobów, nazywany językiem ojczystym, oraz często posługuje się drugim dodatkowym językiem. Poczucie pustki w relacji, bycia niekochanym, zaniedbanym wynika z tego, że partner/partnerka nie mówią do Ciebie językiem, który jest Twoim ojczystym. Podobnie w drugą stronę: możesz okazywać miłość drugiej osobie na różne sposoby, ale jeżeli nie okazujesz jej w sposób, który jest dla tej osoby najbardziej naturalny - może nie odczuwać tego, co chcesz jej przekazać. Staje się to szczególnie problematyczne, gdy (zwykle po mniej więcej dwóch latach związku) wygasa zakochanie.

Chodzi więc o to, aby odkryć swoje języki miłości, nauczyć się mówić językami drugiej osoby (jeśli są różne od Twojego, co często się zdarza) i w ten sposób dbać o to, by jej zbiornik miłości był regularnie napełniany.  

Wierzę, że najbardziej podstawową potrzebą emocjonalną jest pragnienie bycia kochanym (...) Dzięki napełnionym zbiornikom na miłość [małżonkowie] mogą pracować nad swoimi konfliktami w sposób znacznie bardziej twórczy i znajdować skuteczne rozwiązania*.

Do rzeczy. Jakie są języki miłości?


1. Wyrażenia afirmatywne

Jednym ze sposobów emocjonalnego wyrażania miłości jest używanie budujących słów. Król Salomon, autor starożytnych biblijnych ksiąg dydaktycznych, napisał: "Życie i śmierć są w mocy języka". Wiele par nie jest świadomych niezwykłej mocy wzajemnej werbalnej afirmacji. Tymczasem Salomon zauważył również: "Smutek przygnębia serce człowieka, rozwesela je dobre słowo".

Są to wszelkiego rodzaju pochwały, komplementy - po prostu miłe słowa uznania skierowane do drugiej osoby. Ważne, żeby były szczere i konkretne. Jeżeli jest to język ojczysty Twojej partnerki/partnera, ćwicz posługiwanie się nim poprzez dostrzeganie małych i dużych pozytywów w codziennym życiu z nią/nim i mów o tym na bieżąco. 

Chapman spośród wyrażeń afirmatywnych wyróżnia: komplementy, słowa ośmielające, uprzejme słowa, słowa pełne pokory oraz pozostałe formy afirmacji. Jak widać możliwości jest wiele, a kluczem wydaje się szczerość i różnorodność.

Przykłady wyrażeń afirmatywnych:

  • Dziękuję, że to dla mnie zrobiłeś/aś.
  • Widzę, że to dla Ciebie trudne i doceniam, że mimo to robisz to.
  • Pięknie wyglądasz w tej sukience/koszuli, podkreśla Twoją karnację!
  • Potrafisz mnie rozbawić!
  • Czuję się przy Tobie bezpiecznie.
  • Bardzo ciekawie opowiadasz.

2. Dobry czas

Jako "dobry czas" rozumiem całkowite skupienie się na kimś. Nie mam na myśli siedzenia na kanapie i wspólnego oglądania telewizji. Gdy spędzasz czas w ten sposób, twoja uwaga skupiona jest na danym programie, nie zaś na współmałżonku. Chodzi mi o siedzenie obok siebie, przy wyłączonym telewizorze, patrzenie sobie w oczy i rozmawianie, całkowite skupienie się na sobie nawzajem. Warto też pójść na spacer tylko we dwoje albo wybrać się na kolację, patrzeć na siebie i rozmawiać.

Ten język miłości dotyczy czasu spędzanego wspólnie, ale nie przypadkowego, przy Netflixie scrollując media społecznościowe. Chodzi tu o wartościowy czas, w którym skupiasz się tylko na drugiej osobie. Osoby posługujące się tym językiem poczują się kochane właśnie przez to, że podarujesz im 100% uwagi z kawałka swojego dnia i angażujesz się w tym czasie tylko w relację z nimi. Mogą to być oczywiście rzeczy zarówno mniejsze, jak i większe - byle regularnie (co zresztą dotyczy wszystkich języków miłości).

Gdy siedzę z moją żoną i przez dwadzieścia minut skupiam się tylko na niej, a ona robi to samo dla mnie, oddajemy sobie po dwadzieścia minut życia. Ten czas już nigdy do nas nie wróci, każde z nas oddaje drugiemu swoje życie. To bardzo wyrazisty sposób komunikowania miłości.

Przykłady dobrego czasu:

  • wyłączenie telefonów i rozmowa w cztery oczy 
  • zapytanie "Jak minął Ci dzień?" czy "Jak się dziś masz?" i skupienie się tylko na osobie, ustosunkowanie się do odpowiedzi
  • zaproponowanie wspólnego wyjścia do kina, a potem podzielenie się wrażeniami przy herbacie
  • piknik w parku
  • poważne i mniej poważne rozmowy w łóżku przed snem
  • wspólny posiłek bez rozpraszaczy
  • wspólna aktywność fizyczna

3. Przyjmowanie podarunków

I nie chodzi tu wcale o naszyjniki z diamentami raz w miesiącu. Prezentem może dużo więcej niż myślisz, ogranicza Cię tylko wyobraźnia. Chodzi o to, żeby darując coś drugiej osobie, wyrazić tym samym miłość do niej - ona, jeżeli posługuje się tym językiem, odbierze każdą małą niespodziankę jako wyraz Twojej troski i tego, że o niej myślisz. 

Dar to coś, co możesz wziąć w ręce i powiedzieć: "On myślał o mnie" albo: "Pamiętała o mnie". Musisz rzeczywiście o kimś myśleć, żeby dać mu podarunek. Sam dar jest symbolem tego myślenia. Nie jest ważne to, czy kosztował dużo pieniędzy. Ważne jest to, że o nim pomyślałeś. I nie chodzi tu wyłącznie o myśl zamkniętą w umyśle, ale o myśl wyrażoną poprzez zabezpieczenie prezentu i przekazanie go jako wyrazu miłości.

Przykłady podarunków:

  • karteczka "Dobrego dnia!" dorzucona do pudełka z drugim śniadaniem do pracy
  • muszelka znaleziona podczas spaceru na plaży
  • ulubiona słodycz czy przekąska kupiona przy okazji zakupów, na które się wybrałeś/aś

  • wszelkiego rodzaju własnoręcznie wykonane prezenty: kartki okolicznościowe, album ze zdjęciami, płyta CD z Waszymi ulubionymi piosenkami, uszyta samodzielnie maskotka itd.

Jeżeli zaś chodzi o święta, urodziny, rocznice i inne okazje, myślę że dodatkowym atutem będzie sprawienie prezentu, o którym Twój partner/partnerka mówili kiedyś, że chcieliby dostać. Polecam spisywać sobie np. w telefonie pomysły, gdy akurat druga osoba wspomina, że coś by się jej przydało i przy okazji te pomysły realizować. Będzie to dodatkowo sygnał, że słuchasz osoby, na której Ci zależy.

4. Drobne przysługi

Michelle siedziała w salonie ze swoim laptopem. Słyszała dźwięki, które dochodziły z pomieszczenia gospodarczego, gdzie jej mąż Brad nadrabiał zaległości w praniu. Michelle uśmiechnęła się. Ostatnio Brad wysprzątał mieszkanie, ugotował kolację i zajmował się różnymi drobnymi sprawami, bo Michelle przygotowywała się do egzaminów końcowych na studiach. Michelle była z tego bardzo zadowolona. Czuła się... kochana!

Zbiornik miłości osoby, której językiem ojczystym są drobne przysługi, będzie się napełniał, gdy ta doświadczać będzie pomocy. Chodzi zarówno o codzienną pomoc przy obowiązkach domowych, jak i o inne wyrazy troski - pomoc w rozwiązaniu problemu, czasem wyręczenie w zrobieniu czegoś itp. Przez drobne przysługi można okazać wsparcie i partnerstwo w codziennym życiu.

Przykłady drobnych przysług:

  • naprawa kranu, z którą się zwlekało
  • odkurzenie mieszkania, mimo że nie lubi się tego robić
  • pomoc w niesieniu zakupów czy zrobieniu listy zakupów
  • zaproponowanie wyręczania w czymś, gdy druga osoba czuje się przeciążona
  • wyniesienie śmieci, gdy wiesz, jak bardzo druga osoba nie lubi tego robić
  • pomoc w nauce czy sprawach organizacyjnych
  • przyniesienie ciepłej herbaty przeziębionej partnerce/partnerowi

5. Dotyk 

Od dawna wiadomo, że dotyk jest jednym ze sposobów komunikowania miłości. Liczne badania dotyczące rozwoju dzieci doprowadziły do następujących ustaleń: dzieci, które się przytula i całuje, mają później zdrowsze życie emocjonalne niż dzieci, które przez długi czas są pozbawione kontaktu fizycznego (...) Dotyk jest też potężnym środkiem przekazywania miłości małżeńskiej. Trzymanie się za ręce, całowanie, przytulanie i akt płciowy to sposoby komunikowania miłości drugiej osobie. W przypadku niektórych osób dotyk to ojczysty język miłości - jeśli go brakuje, czują się niekochane. 

Dotyk może przybierać różne formy. W tym języku miłości chodzi po prostu o kontakt fizyczny. Jako osoba, której jest to język ojczysty mogę powiedzieć, że cieszą mnie słowa docenienia, dobry wspólnie spędzony czas czy drobne przysługi, ale szczególnie kochana czuję się właśnie wtedy, gdy ktoś mnie przytuli czy wyrazi swoją sympatię przez poklepanie po ramieniu lub zbicie piątki. Oto właśnie chodzi w wyrażaniu i odbieraniu miłości przez dotyk. 

Wszystko, co jest mną, zawiera się w moim ciele. Dotknąć mojego ciała oznacza dotknąć mnie. Odsunąć się od mojego ciała to zdystansować się ode mnie emocjonalnie.

Przykłady okazywania miłości przez dotyk:

  • buziak w policzek przy spotkaniu serdecznej przyjaciółki/energiczne podanie ręki kumplowi
  • objęcie ramionami partnera/partnerki po ciężkim dniu i wspólne leżenie bez słów
  • całus w usta przed wyjściem do pracy
  • wesołe szturchnięcie nogą pod stołem
  • poklepanie po ramieniu na pocieszenie czy wyraz aprobaty

ozdobna linia roślinna, akwarela

To, co dla mnie - oprócz samego wskazania i wyjaśnienia języków miłości - ważnego wypływa z książki Chapmana to, że MIŁOŚĆ TO WYBÓR. Zakochanie mija, fascynacja drugą osobą przeradza się w codzienność i prozę życia, która może być (i jest!) piękna, jeżeli podejmie się wysiłek i codziennie wybiera kochanie drugiej osoby. Chapman odpowiada w książce nawet na tak trudne pytanie jak to, czy da się kochać kogoś, kogo się nienawidzi.

Niech treść całego tego wpisu podsumuje sam autor "5 języków miłości":

Odkrywamy ojczysty język miłości naszego współmałżonka i postanawiamy się nim posługiwać, niezależnie od tego, czy przychodzi nam to łatwo (...) Robimy to dla jego lub jej dobra. Chcemy zaspokajać emocjonalne potrzeby współmałżonka i staramy się mówić jego językiem miłości. W ten sposób dbamy o napełnienie zbiornika na miłość i możemy liczyć na wzajemność oraz na to, że nasz współmałżonek przemówi naszym językiem. Gdy tak się stanie, odzyskujemy właściwe uczucia i nasz zbiornik na miłość też zaczyna się wypełniać. Miłość to kwestia wyboru i każde z nas może dokonać go już dziś.

ozdobna linia roślinna, akwarela

Na koniec jeszcze kilka miejsc, w których znajdziesz przydatne informacje dotyczące koncepcji:

  • książki:

G. Chapman, "Pięć języków miłości" - wersja podstawowa 

oraz wersje: dla singli, dla mężczyzn, "Pięć dziecięcych języków miłości", "365 dni z językami miłości"

  • filmy na YouTube:

Akrobatyka małżeńska [#20] Pięć języków miłości

RTCK Espresso [#2] 5 Języków Miłości (Gary Chapman)

  • testy:

wersja polska: https://mk-pl.github.io/5-jezykow-milosci/
wersja oryginalna (angielska): https://www.5lovelanguages.com/quizzes/love-language

ozdobna linia roślinna, akwarela

Mam nadzieję, że wpis Cię zaciekawił i że weźmiesz z niego coś dla siebie, a jeżeli koncepcja 5 języków miłości jest Ci już znana - może podzielisz się treścią z innymi.

Ściskam
Kasia L.

---
Wszystkie cytaty pochodzą z książki: G. Chapman, 5 języków miłości. Tajemnica miłości na całe życie, tłum. J. Czernik, Kraków 2018.

Nowsze posty Starsze posty Strona główna

O MNIE


Kasia Lewandowska

Polonistka pracująca jako bibliotekarz
i redaktor, spełniająca się też w roli pisarki.
Szczęśliwa żona ucząca się kochać życie
i wypełniać sensem każdy dzień.

Więcej o mnie: Szerzej o mnie i blogu

A na co dzień udzielam się tu: instagram.com/wczesnymrankiem

Zapraszam!


(fot. Justyna Szyszka / bezflesza)

LUBIANE WPISY

  • Asertywność to nie tylko odmawianie
  • Jak odpoczywać bez ekranów? Wasze sposoby
  • Mój własny ogród
  • Na Wielki Piątek
  • KONTAKT

INSTAGRAM

instagram @wczesnymrankiem

ARCHIWUM

  • ▼  2022 (16)
    • ▼  maja (3)
      • Jak wygląda praca redaktora językowego i korektora?
      • Mój własny ogród
      • Asertywność to nie tylko odmawianie
    • ►  kwietnia (4)
      • Jak odpoczywać bez ekranów? Wasze sposoby
      • Na Wielki Piątek
      • Chciałabym być obojętna
      • Jak uporządkować swój dzień? 5 kroków
    • ►  marca (6)
      • Jak przewlekły stres wpływa na codzienność?
      • Wiosna, ach to ty!
      • 5 języków miłości - genialna teoria, którą musisz ...
    • ►  lutego (3)
  • ►  2021 (13)
    • ►  grudnia (3)
    • ►  listopada (3)
    • ►  października (2)
    • ►  września (3)
    • ►  sierpnia (2)

NAPISZ DO MNIE

Nazwa

E-mail *

Wiadomość *

Miło mi!
Dzięki, że jesteś i czytasz :)

Copyright © wczesnym rankiem - codzienność lifestyle książki. Designed & Developed by OddThemes