Nawrócony zalękniony - o pewnym terapeutycznym syndromie

morze ze spienionymi falami, na niebie mewy, akwarela

Słowem wstępu

Mam wrażenie, że obecnie i w mediach społecznościowych, i w ogóle w szeroko rozumianym życiu społecznym, jest od jakiegoś czasu silniejszy niż dotychczas trend na samorozwój, samoświadomość, przekraczanie barier itp. Chodzimy na terapie nie tylko po to, by leczyć się z chorób i zaburzeń, ale po to, by polepszyć jakość swojego życia. Wspaniała rzecz i jestem bardzo za - cieszę się, że temat trudności psychicznych nie jest już tabuizowany i że coraz łatwiej nam udać się po pomoc zawczasu. 

Niemniej, wiąże się z tym zjawisko mniej przyjemne, które nazywam "nawróconym" na siebie. Dotyczy zwykle osób, które mierzyły się z niską samooceną niosącą za sobą przekonanie, że znaczę coś tylko, jeżeli ktoś tak mi powie, czy też, że nie mogę mówić o swoich emocjach i potrzebach. Wiecie, mowa tu zarówno o osobach z zaburzeniami osobowości typu zależnego, unikającego, z zaburzeniami lękowymi różnego rodzaju, jak i o typach people pleaser, wysoko wrażliwych, uległych itp. Spektrum trudności związanych z asertywnością, stawianiem granic, samooceną, lękami jest ogromne. 

Osoby "nawrócone" - i nie mówię tu tylko o nawróconych na religię, ale też o tych, którzy odkryli różne idee czy zmienili styl życia, np. rozpoczęli dietę czy program ćwiczeń - są zachwycone zmianą, którą przeszły i chcą ją praktykować w sposób zero-jedynkowy. Dopiero czas sprawia, że nieco stygną i przechodzą do życia według swoich przekonań w zwykłej codzienności. Praktyki powszednieją, co nie znaczy, że są mniej znaczące. Coś jak z zakochaniem - piękny i niezbędny do rozwoju miłości etap, ale tylko na nim miłość nie powinna się opierać. 

Kim jest "nawrócony zalękniony"?

Zauważyłam, że podobne zjawisko występuje u osób, które przeszły/przechodzą terapię psychologiczną mającą na celu pracę nad asertywnością, stawianiem granic i komunikowaniem swoich potrzeb. Gdy zasmakują tego, co to znaczy powiedzieć "nie" bez lęku i z mocą, mają ochotę robić to non stop. Gdy poczują, jak miło jest bez wyrzutów sumienia i poczucia winy powiedzieć: "To mi teraz nie służy, nie chcę tego robić", chciałaby mówić to non stop. Wydaje się, że odmawiają tak często, jakby chciały nadrobić te wszystkie lata uległości.

I tu się pojawiają schody. Bo o ile "nawrócony zalękniony" czuje się doskonale, ma poczucie, że zostało mu zwrócone jego życie, że jest w pełni wolny, o tyle osoby z jego otoczenia mają do pokonania długą drogę. Nagle ich bliski z zerowego komunikowania swoich potrzeb przechodzi do komunikowania ich w każdej możliwej sytuacji, nawet tej, która nie jest istotna. Wiecie, ktoś bez ostrzeżenia nagle uzmysławia im, że wszystko, co robili do tej pory względem niego/niej, było złe. Może i trochę wyostrzam (to po to, żeby mieć pewność, że dobrze tłumaczę ten zawiły proces), ale w gruncie rzeczy coś w tym jest.

Mówię "nie" i dalej nie mogę się dogadać

Wydaje mi się, że swoje potrzeby warto komunikować rozsądnie. Po pierwsze, "nawróceni zalęknieni" często mają przeświadczenie, że za nic nie muszą przepraszać. Bo w przeszłości przepraszali za zbyt wiele. I jasne, nie musisz przepraszać za to, że wyrażasz swoje zdanie czy że ktoś odebrał to, co mówisz w sposób, którego nie zamierzyłeś. Ale jeżeli zależy nam na danej relacji, to warto pamiętać też o potrzebach drugiej strony - zastanowić się, co jej służy. Jeżeli na przykład powiesz coś, co sprawi, że bliska Ci osoba będzie zraniona (a nie było to Twoim zamiarem), to być może nie jest zdrowym komunikat "Przepraszam, jeśli Cię uraziłem/am" - bo nie było to Twoją intencją, więc trudno przepraszać za coś, czego tak właściwie nie zrobiłeś, za uczucia drugiej osoby - ale może warto zamiast powiedzieć: "Nie odpowiadam za to, jak się czujesz", wyrazić bardziej empatyczny komunikat, w stylu: "Przykro mi, jeżeli poczułaś/eś się urażony w związku z tym, co powiedziałem/am. Nie było to moją intencją". 

To sprawia, że relacja pozostaje bliska, nie tworzy się niepotrzebny dystans. Oczywiście inaczej rzecz się ma, jeżeli druga strona ewidentnie manipuluje i chce, żebyś odpowiadał/a za jej/jego emocje - to już nie jest w Twojej gestii. No, rozumiecie na pewno, że wszystko zależy od sytuacji, a ja zarysowuję tutaj pewną tendencję przy założeniu, że obie strony mają dobre zamiary.

Jak zachować równowagę?

Proces terapeutyczny zmienia - i to jest dobra zmiana. Wyznaczając granice po raz pierwszy, drugi, trzeci, Twoje otoczenie może Ci mówić "Zmieniłeś/aś się", "Już nie jesteś taki/a jak kiedyś", "Jestem zawiedziony/a". I mają rację - zmieniłaś/eś się, bo już nie jesteś uległy/a i podporządkowany/a, co na pewno było wygodne dla innych i do czego przede wszystkim byli przyzwyczajeni. Jeżeli ktoś tak mówi, to prawdopodobnie znaczy, że zdrowiejesz. 

Ale ważne jest, aby w tym wszystkim nie zafiksować się za bardzo na sobie. Uważam, że zdrowo jest zachowywać równowagę. To znaczy z jednej strony wsłuchiwać się w swoje potrzeby, z drugiej - nie być obojętnym wobec potrzeb drugiej osoby. Kochać innych JAK siebie samego (patrz: Wolność a stawianie granic). To jest dla mnie prawdziwa, naturalna asertywność i cel tej części procesu terapeutycznego, która dotyczy umiejętności stawiania granic, pewności siebie i odpowiedniego poczucia własnej wartości.

Wbrew pozorom odmówienie 100 razy nie oznacza, że proces terapeutyczny jest zakończony. Mechaniczna nauka mówienia "nie" jest tylko elementem pracy, ale sama w sobie jest powierzchowna. Nabycie umiejętności odmawiania jest tylko jednym z etapów - "odgięciem" w drugą stronę, ale nie po to, by zostawić tę nierówność, tylko w przeciwnym kierunku, ale po to, by łatwiej było wyprostować daną cechę. Terapia czy praca nad sobą nie powinna być zakończona w momencie, w którym dana osoba nauczy się mówić "nie" i będzie to robić swobodnie. Celem pracy nad asertywnością jest myślenie nie tylko o sobie i swoich potrzebach, ale też łagodne konfrontowanie ich z potrzebami innych.  

ozdobna linia roślinna, akwarela

Spotkaliście się kiedyś z opisanym tutaj zachowaniem u osób, które dopiero co nauczyły się szeroko pojętej asertywności (której wachlarz znaczeń opisałam w poście: Asertywność to nie tylko odmawianie)? Jakie jest Wasze zdanie w tym temacie? Jestem bardzo ciekawa, co sądzicie, dlatego znajdźcie proszę chwilkę, by choć w paru słowach skomentować :)

Ściskam
Kasia L.

0 comments