Przerwa (opowiadanie archiwalne)

łąka z kwiatami, lato, akwarela


Zapraszam na kolejne z serii opowiadanie archiwalne - tym razem napisane w 2015 roku, a więc dwa lata po "Niepokojach", które publikowałam tu niedawno. Inspiracją do powstania tej nowelki była dla mnie moja pierwsza poważna praca, którą podjęłam w najdłuższe wakacje życia (po maturze). Spotkałam tam wielu wspaniałych ludzi, których rysy znajdziecie w bohaterach "Przerwy".


Przerwa

Na toruńskim rynku nie jest wcale łatwo o pracę. A gdy już ją masz to… no właśnie ― to co? Godziny latania z tacą w samym środku miasta, w samym środku dnia, w samym środku lata. Gdy palące słońce jest akurat na samym środku lipcowego nieba. I podobnie długie godziny nad wyraz miłych rozmów z klientami, którzy nie rozumieją, że nie jestem w stanie przygotować im latte na podwójnym espresso z dodatkową bitą śmietaną i syropem. Po pierwsze, tego nie ma w ofercie, a po drugie: tak się nie robi kawy! I, co nie mniej ważne, ale lepiej nie mówić tego na głos, zwłaszcza przy naszym szefie: nie mam pojęcia jak w ogóle robi się latte.

To wszystko zdarzyło mi się w zeszłe wakacje, tuż po maturze. Właściwie dzieje się nadal, tylko że teraz już bez większych przygód.

Wpadłam do „Przerwy” na początku czerwca, gdy roznoszenie po mieście CV i jedyna udana rozmowa kwalifikacyjna były już za mną. Osiemnastolatka wśród pracowników z ponad rocznym stażem, starszych o lata i wyższych o głowę. Mimo wszystko pchnęłam wtedy te masywne drewniane drzwi z napisem „Zaplecze”, a chwilę później chodziłam już po kawiarence w fartuszku à la lata 60. i typowej plakietce sezonowca – „uczę się”. Pierwszy podszedł do mnie kumpel, z którym do dzisiaj mam świetny kontakt. Zresztą, kto nie jest z Julkiem w dobrej komitywie? Od razu przedstawił mi się i zagaił jakimś żartem sytuacyjnym, a potem oddał w ręce Weroniki, która zajęła się mną na kasach. Kilka dni szybkiego kursu kawowego spędził ze mną Marek, a końcowego rozliczenia uczył mnie sam menadżer, pan Jarek. Sprzątania uczyłam się od Ali, obsługi klienta od Magdy, otwarcia kawiarni od Przemka, i tak dalej. Julek był za to zawsze gdzieś obok i patrzył, jak sobie nowa radzi. Julek przecież też uczył mnie „drugiego życia” kawiarni, czyli ― kto z kim, dlaczego, do kogo można powiedzieć to, do kogo co innego, z kim pożartować, a do kogo się nie zbliżać.

***

― Chciałabyś zostać tu na stałe? ― zapytała mnie Gusia.

― Nie, raczej nie. ― rzuciłam, podstawiając wysoką szklankę pod ekspres do kawy. ― W sumie to mam taki projekt, który chciałabym zrealizować. Potrzebuję kasy, stąd „Przerwa”. ― dodałam.

― Jaki projekt? ― podała mi saszetkę z brązowym cukrem, o której właśnie pomyślałam. Skąd wiedziała, że nie mam pojęcia, gdzie leżą?

― Długo by mówić. ― uśmiechnęłam się. ― W skrócie, chcę wydać tomik poezji.

― Serio? Piszesz?

Ruch był nieduży ze względu na porę obiadową. Zwykle w tych właśnie godzinach odbywała się niepisana chwila dla pracowników, na odetchnięcie. Podałam kawę klientowi, wydałam paragon i wróciłam na serwis. Z Gusią spędzałyśmy każdą wolną chwilę na rozmowach przy udawaniu, że coś robimy, ponieważ nasz szef nie lubił, gdy jego pracownicy nie mieli zajęć. Nawet, gdy faktycznie tych zajęć nie było.

― Pewnie, lubię pisać. Fajnie byłoby tak pracować! Tylko że musiałabym pojechać gdzieś, gdzie ktokolwiek będzie chciał mi za to zapłacić.

― Może Warszawa?

― No, to pewnie jedyna logiczna opcja. Chociaż całkiem lubię Toruń. A Ty?

― Ja nie.

― Jakie „nie”, Guśka? ― wpadł nam w słowo Julek, bardzo w swoim stylu.

― Nie lubię Torunia. ― powtórzyła.

― Oj, nie smuć się. Przyniosłem wam czekoladę. ― wyszczerzył się. Miał już 23 lata, a radość 5-latka.

― Dzięki! ― Gusia szturchnęła go przyjaźnie i wzięła kawałek. Ech, chciałabym mieć z nimi już tak dobry kontakt. ― Chodź, Iza, nauczę cię czyszczenia sprzętu. ― dodała i pociągnęła mnie za rękę.

Obróciłam się, by iść za nią, i nagle wszystko zaczęło piszczeć. Stanęłam jak wryta, szeroko otwartymi oczyma patrzyłam na kolegów. Gusia od razu wzięła się za szukanie przyczyny alarmu. Widać było, że sama do końca nie wie o co chodzi, więc stwierdziła po chwili, że pójdzie po menadżera. Zrobiło mi się gorąco, chyba krew płynęła właśnie do kończyn, szykując je do ucieczki. Czekałam aż szef przyjdzie i powie, że coś zepsułam i trzeba będzie potrącić mi koszta naprawy z pensji. Albo gorzej ― że mnie wyrzucą. Albo i jedno i drugie. Gdy przyszli, pan Jarek był dziwnie spokojny. Pogrzebał trochę w kablach, alarm ucichł, a on wstał i powiódł oczami po klientach, którzy z niepokojem rozglądali się wokoło.

― Zajmijcie się nimi. ― mruknął niezadowolony i wrócił na zaplecze.

Byliśmy wtedy na zmianie w trójkę. Gusia mrugnęła do mnie z uśmiechem i wyszła na lobby. Ja nadal nie bardzo wiedziałam, co się stało, więc też zastosowałam się do polecenia. Julek wziął się za sprzątanie sprzętu.

Kilkanaście zamówień później wróciła do mnie, żeby mnie uspokoić. Skąd wiedziała, że nadal się martwię?

― Izka, wszystko jest w porządku. Jarek zawsze się tak wkurza.

― Co ja właściwie nabroiłam?

― Poprzestawiałaś coś w kablach.

― Ale wstyd! Pierwszy tydzień, a ja już coś psuję!

― Daj spokój, nie takie rzeczy się tu działy. Wiesz, jakie ja głupoty robiłam? – zaśmiała się.

Uśmiechnęłam się do niej. Nie sposób było zareagować inaczej. Przecież i tak nie wierzyłam, że tak doświadczony pracownik jak ona też się myli. Ale muszę przyznać, że zrobiło mi się lepiej.

***

Czasem do „Przerwy” przychodziła rodzina Gusi. 5-letnia cudowna, szczerbata blondyneczka, ze swoim wiecznie uśmiechniętym dziadkiem. Zawsze wchodzili trzymając się za ręce i zawsze córeczka robiła to samo - jak tylko dochodzili do lady, próbowała wspinać się na palcach i zaglądać do środka. Zadzierając głowę do góry pytała wtedy: „Dzień dobry, czy jest mama?”. Zdarzało się też, że Gusia była akurat na lobby i obsługiwała klientów. Wtedy dziewczynka biegła do niej i bezpardonowo obejmowała rączkami w kolanach. Mama uśmiechała się do zamawiających ― zazwyczaj wywiązywała się przy tym dłuższa, sympatyczna rozmowa z klientem, który był zwykle totalnie zauroczony dzieckiem ― spokojnie kończyła spisywanie zamówienia i kucała obok córki tłumacząc, że „mamusia jest w pracy i musi dokończyć swój obowiązek, ale wróci do ciebie za chwilę i wszystko opowiesz”. Wszystko, czyli: jak pani w przedszkolu pochwaliła ją za ładny rysunek motylka, jak bawiła się z chłopczykiem w piaskownicy, co dziadzio zrobił jej dziś na deser, jakiego wierszyka nauczyła ją babcia. To wszystko dla dziecka było ważne!

Tak było też dzisiaj. Stałyśmy z Gusią na kasach, gdy otworzyły się drzwi „Przerwy” i weszli oboje. Klepnęłam ją po ramieniu i powiedziałam:

― Idź, zajmę się wszystkim.

Bez zastanowienia wyszła zza baru i zaczęła rozmawiać z rodziną.

OK, w gruncie rzeczy nie do końca wiedziałam, co to znaczy „zająć się wszystkim”, bo byłam tu dopiero ósmy dzień i stale dowiadywałam się o nowych obowiązkach. Na szczęście nic wielkiego się nie działo, zdołałam panować nad sytuacją. Spokojnie zbierałam zamówienia, wydawałam paragony, parzyłam kawy i serwowałam szarlotki.

― Dzięki za pomoc, Izunia. ― powiedziała z serdecznością, gdy jej goście wyszli.

― Nie ma sprawy, miło patrzeć jak świetnie się dogadujecie.

― Staram się korzystać z każdej chwili z rodziną.

***

― Dzień dobry! ― zawołałam, wchodząc na zaplecze w czwartkowe popołudnie. Dzisiaj wieczorna zmiana, ta gorsza. Sześciodniowy maraton „dziewiątek” dobiegał końca, po tym wieczorze miały mnie czekać dwa dni wolnego, więc mimo braku sił witalnych moje nastawienie było dosyć pozytywne. Narzuciłam na siebie fartuszek i spojrzałam w grafik. Oprócz mnie w „Przerwie” miała być dzisiaj Monika, Rafał i Maciek. Nazwisko Gusi zostało skreślone, a na jej miejsce wszedł właśnie Maciek.

― Monia, Gusi dzisiaj nie ma? ― rzuciłam do koleżanki, szykując się do pracy.

― Wzięła L4. ― poinformowała mnie Monika.

― Coś się stało?

― No tak. Gusia przecież od dawna choruje. ― powiedziała, a jej głos był przygaszony.

Usiadłam naprzeciwko niej i gapiłam się uparcie, próbując zrozumieć.

― Na co? ― głos stanął mi w gardle.

― Nic ci nie mówiła? W takim razie ja też nie mogę. Nie wiem, czy chciałaby to rozpowszechniać, wybacz.

Zrobiło mi się sucho w gardle, ale szybko uspokoiłam się w myślach, że to nie może być nic poważnego, bo przecież jeszcze wczoraj zaczynając zmianę widziałam, jak ona ją kończy i zbiera się do domu. Skinęłam Moni głową, dając znak, że rozumiem, i bez słowa wyszłam z zaplecza.

***

Od tamtego czasu minęło kilka miesięcy. Gusia raz wracała do pracy, raz znów brała wolne. Często nas odwiedzała, bo ta kawiarenka była dla niej bardzo ważna, pracowała tu od początku. Nie wiedziałam, że tak radosny człowiek, osoba która pomagała mi od pierwszego dnia, która domyślała się każdej mojej troski i uspokajała mnie, ktoś, kto z wielką prostotą i życzliwością odnosił się do irytującego szefa i nachalnych klientów, kto cieszył się każdym dniem, mógł w głębi duszy sam mieć tyle trosk. Gusia nie ma męża, a jej córka nie ma ojca. Stara się stworzyć swojemu dziecku jak najlepsze warunki, na szczęście rodzice jej to bardzo ułatwiają. Codziennie dostaje w życiu wiele powodów do radości. Najtrudniej jest, gdy musi tłumaczyć córce, dlaczego taty nie ma obok. Najtrudniej, gdy potrzebuje oparcia, a obok niej nie ma mężczyzny na dobre i złe. Mimo to nie traci radości i stara się ją odnajdywać w każdej chwili.

― Iza, wiesz, chciałabym być szczęśliwa. Albo nie… niech tylko Anielka będzie szczęśliwa! ― powiedziała mi raz, podczas jednej z naszych rozmów o wszystkim. A częściej powtarzała:

― Pomódl się za nas, dobrze?

Nie była wierząca, albo raczej nie wiedziała jak wierzyć. Ale wiedziała, że ja jestem, więc zawsze gorąco prosiła mnie o modlitwę.

Do dziś, mimo że już się nie widujemy, wysyłam jej co jakiś czas SMS z zapewnieniem o modlitwie i przypomnieniem, że pamiętam o niej, a ona odpowiada mi równie życzliwą wiadomością.

ozdobna linia roślinna, akwarela

Opowiadanie zostało po raz pierwszy opublikowane w wydanej pokonkursowo antologii "Opowiadania", Wydawnictwo ARTLINE, Gdańsk 2017.

2 comments