wczesnym rankiem - codzienność młodej mamy, polonistki i bibliotekarki
  • STRONA GŁÓWNA
  • CODZIENNOŚĆ
    • Radości
    • Refleksje
    • Organizacja
    • Chwila dla siebie
    • Z pamiętnika
  • KREATYWNIE
    • Opowiadania
    • Dom
    • Sztuka
  • POLONISTYKA
    • Pisanie
    • Książki
    • Studia polonistyczne
      i edytorstwo
  • OKOŁOPSYCHOLOGICZNE
  • POLECAM
  • O MNIE I BLOGU / KONTAKT
nowy wpis w każdy wtorek o 19:00


 

 nocne niebo nad lasem iglastym, pada śnieg, akwarela

Mam 30 lat! A właściwie to skończyłam 30 lat jakieś pół roku temu (tak, moje wpisy mają aż taką obsuwę). Zmiana cyfry z przodu to chyba moment, który nie każdy lubi? Ja za to jestem pełna ekscytacji i wdzięczności. Nieraz chyba już tu wspominałam przy okazji urodzin, że ja uwielbiam 27 stycznia każdego roku. To dla mnie dzień, w którym świętuję swoje życie. W wieku 30 lat mam to szczęście być dokładnie w tym miejscu, w którym chciałabym być. Wychowałam się w pełnej, kochającej (choć, jak u wszystkich, niepozbawionej problemów) rodzinie, mam dwójkę moich najulubieńszych na świecie ludzi, z którymi mogę być każdego dnia: mojego Męża i Synka. Moja codzienność jest dzięki nim taką, o jakiej marzyłam. Mam kilka wspaniałych, bliskich osób wokół siebie, w tym najlepszą na świecie przyjaciółkę, z którą przyjaźnimy się od 24 lat! Mam super pracę, ciepły dom, pyszne jedzenie, pasje i zainteresowania, mam stabilizację, której mi potrzeba, mam w sobie samozaparcie do polepszania jakości życia i dążenia do zdrowia. Mam tak wiele. 

Współczesny świat powiedziałby pewnie, że jestem uprzywilejowana. I wiecie co? Tu się z nim zgadzam. Mam ogromny przywilej żyć, kochać i być kochaną. mieć gdzie mieszkać i co zjeść. Dużo tu ostatnio o trudach (albo jeżeli jeszcze nie dużo, to parę takich wpisów pojawi się niebawem), bo też nie chcę ukrywać tego, co przeżywam i o tym przecież jest ten blog - o mojej codzienności. Dlatego nie dziwcie się tymi zmianami w klimacie tekstów, tak wygląda moje życie - jest pełne niesamowitych darów i trudne do poukładania jednocześnie. 

W roku moich 30. urodzin chciałabym podzielić się z Wami wdzięcznością, którą mam w sobie. Za życie w ogóle, za to wszystko, co opisałam wyżej, za to, czego nie opisałam, ale też za poszczególne przeżycia, których 30 przytoczę, ku pamięci, poniżej. 

30 wspaniałych rzeczy, których doświadczyłam do mojej 30-stki (kolejność dość losowa):

1. Bawiłam się całymi dniami na podwórku i miałam swoją ekipę znajomych, a jednocześnie odkrywaliśmy razem tajniki pierwszych gier komputerowych, czatów i Gadu-Gadu.

2. Byłam przez ok. dwa lata naukowcem - dzięki wspaniałym Wykładowcom miałam okazję doświadczyć życia badacza literatury. W ramach tutoringu napisałam artykuł naukowy o prozie Erica Emmanuela Schmitta, a na licencjacie podjęłam się analizy i interpretacji wierszy ukochanego poety, Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, w dość oryginalnym ujęciu krytyki tematycznej.

3. Obroniłam licencjat i magisterkę na ulubionym kierunku - filologii polskiej.

4. Wyszłam za Mąż za najwspanialszego człowieka.

5. W moim życiu pojawił się drugi, maleńki, najwspanialszy człowiek. A potem... URODZIŁAM GO!

6. Podróżowałam. Dzięki Rodzicom, ówczesnym przyjaciołom i wspólnocie zwiedziłam mnóstwo zakątków w Polsce, a także znacznie więcej krajów, niż myślałam, że odwiedzę: Czechy, Słowację, Niemcy, Węgry, Litwę, Hiszpanię, Włochy, Martynikę, Izrael i Palestynę, Anglię. Przelotem byłam też we Francji.

7. Pokonałam lęk przed wodą i nurkowałam na sześciu metrach w Morzu Karaibskim!

8. Poszłam na terapię. A potem kolejną. I jeszcze jedną. A wszystko to z woli życia. Jestem dumna z tego, jak potrafię zakasać rękawy do pracy, nawet, gdy wydaje się, że wszystko się wali.

9. Od małego prowadziłam blogi, a po latach wróciłam do pisania, bo to uwielbiam!

10. Mimo lęku wysokości i tego, że boję się zwierząt (tak, mam sporo lęków 😅), spróbowałam jazdy konnej i przez parę lat to była moja wielka pasja.

11. Dzięki Przyjaciółce podczas mojego wieczoru panieńskiego spełniłam marzenie o jeździe konnej w terenie, po polach, lesie i nad jeziorem.

12. Obcięłam włosy i zapuściłam grzywkę, na którą przez całe nastoletnie życie myślałam, że jestem skazana.

13. Razem z Mężem trenowałam przez parę lat taniec swingowy i bawiliśmy się wyśmienicie!

14. Spróbowałam kilku prac: byłam sprzedawcą i doradcą klienta, opiekunką kolonijną, magazynierem w firmie z sukienkami, korepetytorem, opiekunką do dzieci, redaktorem prowadzącym w wydawnictwie.

15. Zdecydowałam się zostawić toksyczne środowisko pracy, a wraz z nim marzenie zawodowe o byciu redaktorem, i postawić na spokój.

16. Dzięki temu zyskałam super pracę, która daje mi poczucie stabilności i jest przede wszystkim normalna. Odkryłam też, jak bardzo lubię być bibliotekarzem.

17. Napisałam dwa opowiadania, które ukazały się w antologiach.

18. Pojechałam jako wolontariusz na Światowe Dni Młodzieży w Krakowie i spędziłam niepowtarzalny czas z ludźmi z całego świata.

19. ... i spałam pod gołym niebem na polu razem z 1,5 milionem osób! 

20. Spędziłam jedne całe bite wakacje przed TV, oglądając razem z siostrą nastolatkowe seriale i bajki. I wspominam to jako coś wyjątkowego.

21. Razem z podwórkową ekipą bawiliśmy się jako dzieci w "Dzieci z Bullerbyn" - każde z nas było inną postacią, mieliśmy takie niskie drzewo, na które się wspinaliśmy i które było naszym domem. 

22. Byłam na kajakach i zarazem pierwszy raz na wycieczce "namiotowej". Cóż, lekko mówiąc, nie spodobało mi się, ale spróbowałam ;)

23. Jeździłam na nartach, łyżwach, rolkach, konno, chodziłam na nordic-walking, zumbę, fitness; słowem - trochę się ruszałam, jak na osobę dość asportową.

24. Zaczęłam żyć bardziej minimalistycznie i odgruzowywać mieszkanie (choć tu jeszcze daleko do minimalizmu).

25. Byłam na koncercie sanah.

26. Pewnego lata wstałam o 3 nad ranem, by wybrać się na wschód słońca nad morzem.

27. Po pierwszym roku studiów przestałam udawać, że lubię imprezować, i to był jeden z pierwszych kroków do bycia bliżej siebie, bardziej autentycznie i z mniejszym wstydem.

28. Po wymagających studiach zrobiłam sobie rok bez czytania, a później zamieniłam ambitną literaturę na książki "lekkie", a dające do myślenia filmy na luźne seriale. Zdarza mi się oczywiście sięgać po trudniejsze pozycje, ale nie zmuszam się do tego i mam się dobrze z tym, że rozrywka jest dla mnie rozrywką.

29. Spędziłam cały, wspaniały rok, z moimi ulubionymi ludźmi - Synkiem i Mężem - i mimo wszelkich trudności, byliśmy blisko, razem, w miłości i trwałości. Czy mogłam sobie wymarzyć coś piękniejszego? Z radością przeżywam kolejne lata z nimi.

30. Dokładnie w dniu trzydziestych urodzin poszłam na pierwsze w życiu leczenie kanałowe (tego akurat nie polecam).

ozdobna linia roślinna, akwarela

Podobno lata 30. życia są lepsze od 20. pod tym kątem, że jest się pewniejszym siebie, bardziej ustatkowanym, bardziej wie się, co chce się robić, a czego nie. Jak na razie zdecydowanie to czuję i mam nadzieję, że tak będzie dalej. 

Wdzięczna za 30 lat mojego dotychczasowego życia
Ściskam
Kasia L.

Po co piszę? 

Zadaję sobie to pytanie, odkąd zaczęłam wczesnym rankiem. Wcześniej, gdy byłam dzieckiem, później nastolatką, pisałam dla rozrywki, dla zabicia czasu, dla upamiętnienia każdego mojego dnia, dla znajomych (wtedy życie kwitło na blogach, fotoblogach, gadu-gadu, czatach i innych tego typu miejscach w Internecie). Teraz, gdy jestem już przecież DOROSŁA, nie wypada mi pisać wszystkiego, czy też nie wypada mi pisać bez powodu. A przynajmniej to sugerują mi czasem natrętne myśli.

Piszę, bo po prostu lubię? Ale po co dokładać do tego zalewu treści, który jest obecnie w Internecie, jeszcze więcej? I co ja, zwykła dziewczyna, mam do powiedzenia więcej/lepiej ponad to, co już ktoś inny napisał?

Piszę, bo mam talent? Głupio przecież tak się do tego przyznać. To takie zarozumiałe, prawda? Powiedzieć o sobie "jestem w tym dobra". Wierzyć w to, a nawet pozwolić sobie  w i e d z i e ć  to.

Piszę, bo czuję, że mam coś do przekazania? Głównie to, że zwykłe życie jest super - i to zwykłe w dosłownym rozumieniu tego słowa, to znaczy takie, jakie jest. Że nie trzeba go kreować. Że można czuć sprzeczne emocje, np. w macierzyństwie. Że nie wszystko jest łatwe czy zero-jedynkowe. Że dwie rzeczy mogą być prawdą. Że będąc osobą po studiach humanistycznych, do tego bibliotekarką, redaktorką, można odczuwać niechęć do "wyższej" literatury czy ambitnych filmów i od lat sięgać głównie po odmóżdżające programy telewizyjne czy książki-młodzieżówki obyczajowe/romansowe. Że bycie mamą można przeżywać bardzo trudno, jednocześnie kochając tę rolę najmocniej. Że można być osobą wierzącą, praktykującą katoliczką, a jednocześnie śmiać się z memów o papieżu czy widzieć rzeczy, nad którymi jako Kościół musimy pracować. I w drugą stronę - że gdy są piękne, magiczne, "instagramowe" momenty, można je pokazać i nie trzeba na siłę ich z tego odzierać. Że można przyznać, że nie daje się rady i można przyznać, że radzi się sobie świetnie. I tak dalej, i tak dalej.

W tym ostatnim "piszę, bo..." jest chyba najwięcej moich wątpliwości. Jak teraz, gdy jestem w trakcie tworzenia wpisu o trudnościach w moim macierzyństwie. Bo chcę pokazać po prostu, jak było u mnie, licząc na to, że może jakiemuś rodzicowi obecnemu lub przyszłemu, pomoże to mówić o swoich trudnościach czy uznać je za naturalne. Ale co jeśli zostanę opacznie zrozumiana? Co jeśli z tego wpisu wybrzmi w jakiś niezwykły sposób, że kocham moje dziecko choć odrobinę  m n i e j, bo macierzyństwo mnie doświadczyło? Co, jeśli...?

Dlatego dziękuję za każdy komentarz, wiadomość prywatną czy "hej, czytam twój blog, kiedy kolejny wpis?", wypowiedziane przy okazji spotkania. Za odpowiedzi na Instagramie. Chowam te momenty w pamięci, a wiadomości często screenuję i przechowuję w osobnym folderze na telefonie. Gdy po raz setny wątpię w to moje pisanie, opowiadanie codzienności, odpalam je sobie i przypomina mi się, dlaczego warto. Rozlewa się w moim sercu ciepełko, które napędza mnie do działania.

Zawsze, gdy wracam do punktu wyjścia i ponownie muszę "szukać siebie", zadaję sobie to kultowe pytanie z filmu "Chłopaki nie płaczą" - co chcę w życiu robić? A gdy odpowiedź brzmi "nie wiem", zastanawiam się, co lubię, w czym jestem dobra, co sprawia mi radość, co daje spełnienie. Jedną z pierwszych myśli, która przychodzi jest właśnie PISANIE. Tworzenie. Słowo - to na "papierze", bo w tym wypowiadanym nie jestem zbyt zręczna, choć próbuję czasem co nieco przemycić na moim Instagramie @wczesnymrankiem w bardzo nieregularnych i niezbyt udolnych, ale przyjemnych dla mnie w robieniu, gadanych filmikach. 

Właśnie, skoro o tym mowa. Teraz każdy może o swojej codzienności opowiedzieć, a nawet pokazać najbardziej trywialne jej fragmenty, co jeszcze niedawno nie przyszłoby nikomu do głowy. Uwielbiam oglądać tego typu treści i mnie ten wspomniany "zalew" osobiście nie przeszkadza. Ale gdy ja sama to robię, wymagam już od siebie jakiegoś bliżej nieokreślonego WIELKIEGO SENSU. A może sensem może być po prostu dostrzeżenie codzienności taką, jaką jest? Bycie w niej? Pokazywanie, że "ja też tak mam"? Bo wiecie, co wnoszę do tego zalewu treści? Swoją perspektywę. O niej, o moim doświadczaniu, nikt inny nie jest w stanie opowiedzieć, tylko ja. Beze mnie to nigdy nie powstanie, nie zostanie powiedziane. Dlatego każdy jest wyjątkowy i niezastąpiony, mimo że wydawać się może, że robi to samo, co wszyscy. Nie, bez żadnego z nas ten świat nie będzie taki sam.

Dygresja goni dygresję. Trochę taki strumień świadomości mi się tu robi. Wracając więc do wątku z "Chłopaki nie płaczą" - jeden z bohaterów filmu ma prosty przepis na to, co zrobić, gdy już sobie na to kluczowe pytanie "co chcę w życiu robić" odpowiem. Laska mówi: "potem po prostu rób to". No więc robię. Staram się. Mimo wątpliwości, mimo czasem poczucia braku sensu lub lęku o bycie inaczej zrozumianą, mimo wstydu (bo przecież nie robię tego anonimowo, mam pracę, mam środowisko, w którym przebywam - wszędzie tam są znajomi, którzy mogą czytać, co piszę, i oceniać), mimo to, że systematyczność jest cechą, którą nie wiem, czy kiedykolwiek w czymkolwiek osiągnę.

A dlaczego piszę o codzienności? Zwyczajnie dlatego, że ją kocham. Nie jestem typem marzyciela, raczej osadzam się dość głęboko w realizmie i to o nim lubię najbardziej marzyć. Zwyczajność to coś, co mnie zachwyca i daje najwięcej inspiracji. A gdy, jak każdemu czasem, wydaje mi się nużąca i bez wyrazu, pisanie o niej sprawia, że wyszukuję w tej szarości momenty ważne, piękne, trudne, różne promyki i okazuje się, że tych odcieni jest więcej, niż mi się wydawało. Codzienność dostarcza mi najwięcej tematów i najbardziej pobudza moją kreatywność. 

Kurczę, naprawdę wydaje mi się, że to pisanie ma sens. Że to część mnie. I że mam za tym iść. 

Ściskam
Kasia L.

jeżyk z jabłkiem, akwarela

Dzień dobry w 2025 roku! 

To chyba najtrudniejsze podsumowanie roku, jakie przyszło mi do tej pory napisać. Bo jak ubrać w słowa cały rok zmian, zawirowań, momentów przepełnionych niewymowną miłością i szczęściem zmieszanych z tymi najczarniejszymi chwilami, gdy nie widać więcej niż tylko przerażenie i niemoc? Rok 2024 był zdecydowanie sinusoidą emocjonalną, rollercoasterem wydarzeń i w ogóle tymi takimi kostkami typu "story cubes", co za każdym rzutem wyskakuje nowa historia złożona z pozornie niezwiązanych ze sobą obrazków, a ty nie dość, że musisz się w tym połapać i odnaleźć, to jeszcze ułożyć z tego coś sensownego.

Ale dobrze, od początku. Jak wiecie (lub nie wiecie, bo w sumie na blogu nigdy nie dałam o tym znać), we wrześniu 2023 roku urodziłam synka. W styczniu 2024 roku mój maluch skończył 3 miesiące, a my weszliśmy w ten rok z całym bagażem trudów, których się nie spodziewaliśmy: jego problemami zdrowotnymi, ciągłymi wizytami u lekarzy, moją niekończącą się nadprodukcją pokarmu, która sprawiała, że bolało mnie praktycznie wszystko, depresją poporodową, a także kwestiami dotyczącymi każdego młodego rodzica: niepewnością, zmęczeniem i głową pełną wiadomości (często sprzecznych) o opiece nad niemowlakiem. Było niewymownie trudno, tak często nie widać było nadziei, a jednocześnie synek wniósł w nasze życie coś, z czego nigdy nie chcielibyśmy już zrezygnować - po prostu siebie jako odrębną, choć tak zależną od nas, wspaniałą osobę. 

Tak nam mijały pierwsze miesiące tamtego roku. Mówili, że łatwiej będzie po 3. miesiącu życia, potem, że po 6., potem, że po 9., po roczku... A ja czekałam i z całych sił starałam się w to wierzyć i trwać. No właśnie, cel na każdy dzień to było "przetrwać" - to już było tak dużo! Na szczęście byłam już wtedy w trakcie leczenia i pod opieką wspaniałych specjalistów, zarówno w kwestiach psychicznych, jak i w laktacji, która powiedzieć, że dawała się we znaki, to jak nic nie powiedzieć. A i wsparcia ze strony bliskich robiło się coraz więcej, za co jestem niesamowicie wdzięczna. Rzeczywiście wraz z upływem każdego miesiąca było się jakby troszeczkę łatwiej, aż w końcu synek nauczył się przemieszczać, a później siadać, i od tej pory zrobiło się zdecydowanie lepiej. Choć patrząc na nasze temperamenty spodziewaliśmy się wrażliwego na bodźce, spokojnego dziecka, Antoś zaskoczył nas swoim ruchliwym, energicznym, radosnym usposobieniem i układem nerwowym potrzebującym ciągłej stymulacji. Trochę mi zajęło nauczenie się tego człowieka, nie było to łatwe. Teraz za to nie wyobrażam sobie mieć "spokojniaczka", ta mała rakieta wnosi tyle dynamizmu i radości!

W nowy rok wkroczyłam, karmiąc mojego synka. Rolety były zasłonięte, żeby się nie budził, więc to był pierwszy raz, kiedy nie widziałam w okolicach północy ani jednego fajerwerka. Wyjątkowy sylwester i początek roku!

W styczniu skończyłam 29 lat, tym samym rozpoczynając ostatni rok "dwójki z przodu". Mój mąż ma taką tradycję, którą zresztą uwielbiam, że urządza mi dwutygodniowe świętowanie, zaczynając tydzień przed urodzinami i kończąc tydzień po - codziennie sprawia mi jakąś drobną niespodziankę. Dzięki temu co roku czuję, że ten czas jest wyjątkowy, a że ja swoje urodziny bardzo lubię, to tego stycznia zawsze trochę wyczekuję.

W marcu synek skończył pół roku, więc zaczęliśmy rozszerzanie diety. Nie powiem, szło opornie, ale było przy tym mnóstwo śmiechu (i bałaganu ;)). Tego dnia, jak co miesiąc w pierwszym roku jego życia, zrobiliśmy symboliczne świętowanie i nagraliśmy krótki filmik. Pamiętam, że miałam wtedy akurat grypę żołądkową, więc zamiast w ciastko, wbiliśmy świeczkę w chrupka kukurydzianego.

W maju zaczęłam poszukiwania psychoterapeuty, który pomógłby uporać mi się z depresją poporodową, która jednocześnie była w moim przypadku nawrotem tej choroby. Na szczęście bardzo szybko udało się znaleźć odpowiednią osobę i do dziś jestem bardzo zadowolona z wyboru. 
Oprócz tego odwiedziliśmy moją siostrę, szwagra i chrześniaka w Warszawie. Te wspólne chwile są tak rzadkie, odkąd mamy malutkie dzieci, że każda jest na wagę złota! A obserwowanie tego, jak nasi synkowie stopniowo zaczynają coraz bardziej zauważać swoją obecność, jest przezabawne. 

W lipcu synek mojej siostry skończył roczek! Zrobiliśmy z tej okazji małe świętowanie i spędziliśmy razem trochę czasu tu w Gdańsku.
Wybraliśmy się też naszą trójką na pierwsze rodzinne wakacje, do Elbląga. Spędziliśmy parę dni w super hotelu, bawiąc się, odpoczywając i spacerując po okolicach. 

W sierpniu świętowaliśmy okrągłe urodziny mojej mamy i jeszcze jedną, nie byle jaką, okazję! 

We wrześniu mój mały synek skończył ROCZEK! A ja po raz pierwszy przeżywałam urodziny swojego własnego dziecka. Zupełnie niecodzienne przeżycie, w końcu wtedy też niesamowicie dużo zmieniło się we mnie. Jestem z nas dumna, że tamtego dnia tak dzielnie i wspólnie (całą trójką) rozpoczęliśmy przygodę życia.
Świętowaliśmy też z mężem 5. rocznicę ślubu, wybraliśmy się na obiad na 32. piętro Olivia Star i to był strzał w dziesiątkę! Plus jedna z naszych pierwszych randek jako rodzice.

Październik i listopad minęły nam zwyczajnie, głównie na jesiennych spacerach i zabawach w bawialni. 

W grudniu nasz synek dostał swoją własną minikanapę i bardzo się z nią polubił. Oprócz tego szykowaliśmy się do świąt i staraliśmy się dbać o odpowiedni klimat, bo to pierwsze takie bardziej świadome święta Antosia. Jego zachwyt nad choinkami i światełkami był niesamowity!

I tak, rodzinnie, za wszelką cenę trzymając się razem i stawiając pierwsze kroczki ku lepszemu samopoczuciu, minął nam 2024 rok. A jakie plany na 2025? 

CO NAS CZEKA W 2025 ROKU?

Dwie takie dominujące sprawy, które jak na razie rysują się na ten rok, to:

    1) mój powrót do pracy i przeorganizowanie dotychczasowej rutyny;  
    2) dalsze leczenie i dążenie do dobrostanu.

W związku z tym (i nie tylko) moje PLANY I CELE NA 2025 ROK to:

✦ zadbanie o dobre jedzenie - przygotowywanie tygodniowych jadłospisów (chociaż takich orientacyjnych), robienie konkretnych zakupów pod posiłki, mealprep (czyli przygotowywanie niektórych posiłków czy obróbka produktów na kilka dni w przód) - chciałabym marnować mniej jedzenia i jeść razem z rodziną więcej sensownych posiłków;
✦ regularność w zgrywaniu zdjęć oraz tworzenie albumów - to coś, o czym marzę już od dawna, ale jestem beznadziejna w systematyczności; tutaj podjęłam już pierwsze kroki i zebrałam najważniejsze zdjęcia z 2024 roku;
✦ powrót do pisania i malowania;
✦ pilates/zdrowy kręgosłup - bardzo chciałabym raz w tygodniu, czy chociaż raz na dwa tygodnie, znaleźć trochę czasu na zajęcia grupowe, które poprawią trochę moją sprawność i może zaradzą części problemów z kręgosłupem, a przy okazji będą ciekawą odskocznią;
✦ przeczytać przynajmniej 12 książek;
✦ kontynuować odgracanie - gdy na świecie pojawił się Antoś, a wraz z zostaniem rodzicami, nasz czas i zasoby mocno się skurczyły, zrozumieliśmy, jak wiele zbędnych przedmiotów jest w naszym domu i ile czasu przez to marnujemy na sprzątanie i zaprzątanie sobie tym głowy; zaczęliśmy wtedy pozbywać się mnóstwa rzeczy i zobaczyliśmy, że im więcej wyrzucamy, tym lżej się czujemy. Powiem Wam, że to wciąga! Dziś już mamy o wiele mniej przedmiotów, a mimo to wydaje mi się, że jeszcze przynajmniej 1/3 jest zbędna.

Oczywiście mnie jako perfekcjonistkę-maksymalistkę kusi, żeby postanowić sobie więcej, bo przecież tyle jest wspaniałych rzeczy do zrobienia! Ale hamuję się i myślę sobie, że jeżeli w mojej obecnej sytuacji uda mi się dopełnić tych postanowień, to i tak będzie olbrzymi krok naprzód. A jak się nie uda, to... też będzie okej.

Życzę Wam wspaniałego roku, odwagi! :)

Ściskam,
Kasia L.

PS. Jak miło znów tu być!


Nowsze posty Starsze posty Strona główna

O MNIE


Kasia Lewandowska

Polonistka pracująca jako bibliotekarz
i redaktor, spełniająca się też w roli pisarki.
Szczęśliwa żona ucząca się kochać życie
i wypełniać sensem każdy dzień.

Więcej o mnie: Szerzej o mnie i blogu

A na co dzień udzielam się tu: instagram.com/wczesnymrankiem

Zapraszam!


(fot. Justyna Szyszka / bezflesza)

LUBIANE WPISY

  • Z pamiętnika #3: Trójka z przodu
  • Rezygnować z siebie
  • Górskie przemyślenia o cofaniu się w życiu
  • Blaski i cienie. Czy warto studiować filologię polską?
  • Praktyczne rady dotyczące pisania - jak zdobyć i utrzymać motywację? Część 2.

INSTAGRAM

instagram @wczesnymrankiem

ARCHIWUM

  • ▼  2025 (3)
    • ▼  sierpnia (1)
      • Z pamiętnika #3: Trójka z przodu
    • ►  czerwca (1)
      • Po co piszę?
    • ►  marca (1)
      • 2024 -> 2025
  • ►  2023 (3)
    • ►  czerwca (1)
    • ►  stycznia (2)
  • ►  2022 (34)
    • ►  grudnia (1)
    • ►  listopada (3)
    • ►  października (2)
    • ►  września (1)
    • ►  sierpnia (2)
    • ►  lipca (4)
    • ►  czerwca (4)
    • ►  maja (4)
    • ►  kwietnia (4)
    • ►  marca (6)
    • ►  lutego (3)
  • ►  2021 (13)
    • ►  grudnia (3)
    • ►  listopada (3)
    • ►  października (2)
    • ►  września (3)
    • ►  sierpnia (2)

NAPISZ DO MNIE

Nazwa

E-mail *

Wiadomość *

Miło mi!
Dzięki, że jesteś i czytasz :)

Copyright © wczesnym rankiem - codzienność młodej mamy, polonistki i bibliotekarki. Designed & Developed by OddThemes