wczesnym rankiem - codzienność lifestyle książki
  • STRONA GŁÓWNA
  • CODZIENNOŚĆ
    • Radości
    • Refleksje
    • Organizacja
    • Chwila dla siebie
    • Z pamiętnika
  • KREATYWNIE
    • Opowiadania
    • Dom
    • Sztuka
  • POLONISTYKA
    • Pisanie
    • Książki
    • Studia polonistyczne
      i edytorstwo
  • OKOŁOPSYCHOLOGICZNE
  • POLECAM
  • O MNIE I BLOGU / KONTAKT
nowy wpis w każdy wtorek o 19:00


 

przedwojenne kamienice, akwarela


Można powiedzieć, że to edycja specjalna (limitowana) wpisów na tym blogu. Odważam się przedstawić Wam opowiadanie, które napisałam... 9 lat temu, w 2013 roku. Inspirowane było lekcjami historii w liceum, na których nauczyciel barwnie opowiadał nam o powstaniu listopadowym. Cóż dodać? Zapraszam na opowieść o zwykłych mieszkańcach niezwykłego miasta.


„Niepokoje”

Zofia, służąca w jednym z pałacowych mieszkań, wracała ze sklepu, przekładając ciężki kosz ze sprawunkami z ręki do ręki, gdy uchwyt zaczynał ocierać wnętrze spracowanych dłoni. Mimo woli do jej świadomości docierał obraz miasta pogrążonego w mroku, który rozświetlały jedynie zdobne latarnie naftowe ustawione wzdłuż ulicy. W głowie panienki układały się nutki, jedna po drugiej, tworząc melodię trochę smutną, dopasowaną do nastroju listopadowego wieczoru, trochę radosną, na pocieszenie przy nieustannych trudach, związanych z wielogodzinną służbą. Była zmęczona, od samego rana zajmowała się porządkami. Prała, szyła, ścierała podłogi… Nie lubiła tego życia, lecz cóż mogła zrobić? Rozmyślała w ciszy, spiesząc się do mieszkania swoich panów, o odpoczynku, który czeka ją za parę godzin, gdy wszyscy już położą się spać i nie będzie potrzebna. Otoczona tą słodką wizją, nie zauważyła sporych rozmiarów kałuży znajdującej się w miejscu, gdzie ktoś wybił kiedyś kamień z chodnika. Weszła w nią wraz ze swoją pogodą ducha, mocząc nogę aż do kostki.

W Warszawie lało całą ubiegłą noc. Uderzające o kamienne posadzki grube krople deszczu i z hukiem przechodzące przez miasto gwałtowne fale wiatru nie dawały spać mieszkańcom. W ciągu dnia pogoda uspokoiła się trochę, jednak nadal na zewnątrz nie było przyjemnie. Przejmujący jesienny powiew i wcześnie ciemniejące niebo, na którym o tej porze roku nie widać było ani jednej gwiazdy, nie zachęcały do wychodzenia z domu, za to namawiały do szybkich powrotów. Mimo całej swej ponurej istoty, aura potrafiła wzbudzić też pozytywne uczucia. Szare warszawskie kamieniczki prezentowały się w półmroku klasycznie, pięknie, po polsku. Po mokrych ulicach jeździły bryczki, miażdżąc opadłe z drzew liście, które, choć już butwiejące pod wpływem mokrego podłoża, tworzyły na nim całkiem przyjemny dla oka dywan w kolorach późnej jesieni.

O godzinie 18 w Śródmieściu nie było wielkiego ruchu. Większość warszawiaków znajdowała się już w domach, gdyż pracę oraz naukę w nielicznych polskich szkołach kończono zwykle po południu. Ulica Krakowskie Przedmieście, jedna z najznamienitszych w Warszawie, obfitowała w kamieniczki. W niejednym oknie widać było kolorowe zasłonki lub kwiaty, ubogacające obraz dzielnicy. Najwięcej działo się teraz w suterenach. Z pobliskiego szynku wychodziła właśnie grupka podchmielonych panów w średnim wieku. Jeden z nich, mężczyzna w popielatym fraku, opierając się o ramię towarzysza, tłumaczył mu coś usilnie.

― I gdzie ta nasza wolność, co, bratku? ― mówił lekko chwiejnym głosem. ― Konstytucja na stole, a bat pod stołem! ― wykrzyknął głośno.
― Ty się lepiej zastanów, co mówisz, aż tak źle nie mamy ― stwierdził stanowczo drugi. ― Polskie szkoły, polska historia, nasze wojsko… ― dodał, siląc się na jak najwięcej argumentów, choć w głowie trochę mu już szumiało, więc niewiele był w stanie wymyślić. ― Ten kongres we Wiedniu pomógł nam, słuchaj, pomógł. Gdyby nie to, mogłoby być dużo gorzej! Mamy nasz własny kawałek ziemi, nasze Królestwo Polskie ― tłumaczył, ale jego przyjaciel uczepił się tylko jednego słowa:
― Wojsko? Jakie wojsko? ― odparł z nadnaturalnym zdziwieniem na twarzy. ― Przecie całe tabuny ruskich żołdaków stoją w NASZYM KRAJU! ― mówił z rosnącą złością. ― A kto jest przedstawicielem polskiej armii, kto? Rosjanin! Konsta… Konstantyn!
― Spokojnie, Antek, spokojnie ― uciszał go rozmówca, mając świadomość, że coraz więcej przechodniów zaczyna się za nimi oglądać.
― Nie ufam Rosjanom, rozumiesz? Chcę żyć normalnie, bez nich! ― usprawiedliwiał wybuchy złości mężczyzna we fraku.

Panowie uspokoili się już trochę, gdy nagle z szynku wyszedł jeden ze stałych bywalców, wyraźnie pijany, i trzymając się kurczowo barierki wykrzyknął z wesołkowatym uśmiechem:
― Nie taki car straszny… jak go, he, he… malują!
To beztroskie oświadczenie spowodowało grymas złości na twarzy mężczyzny we fraku.
― Coś ty powiedział?! ― wycedził przez zęby i ruszył w kierunku pijaka. Ktoś inny krzyknął z wnętrza szynku: „Staszek, piwo stygnie!” ― i twórca niefortunnej parafrazy na ugiętych nogach zawrócił w stronę pomieszczenia, a już za chwilę zniknął w środku, zostawiając po sobie tylko wspomnienie pijackiego bełkotu. Bezradny Antoni, któremu nie udało się wymierzyć sprawiedliwości patriotycznej, obejrzał się na swojego przyjaciela, stojącego z tyłu z wyrazem niemego przestrachu. Zgrzytnął zębami, po czym wziął głęboki wdech, a zimne powietrze wchodzące do płuc przywróciło mu trochę trzeźwości myślenia. Podszedł do swojego towarzysza, ponownie złapał go za ramię i patrząc mu w oczy westchnął:
― Ludzie patrzą. Nie o takich Polaków nasi walczą, trzeba się schować do domów. ― I poszli lekko chwiejnym krokiem, a po chwili skręcili między budynki.

W tym czasie gdzieś w pobliżu przechodziła raźno trójka młodych ludzi. Mężczyźni ubrani byli w typowo romantyczne fraki, jakie nosiło wiele osób. Dwóch z nich rozmawiało żywo, a z ich twarzy nie schodził uśmiech podekscytowania. Krok za nimi szedł trzeci, trochę młodszy kompan. Mimo zamyślenia głowę trzymał wysoko uniesioną i powtarzał tak cicho, że prawie w myślach: „Bez serc, bez ducha, to szkieletów ludy; Młodości! dodaj mi skrzydła! Niech nad martwym wzlecę światem…” I cytował wieszcza do końca, słowo w słowo, ciesząc się ze swej młodości, pełen zapału.

Zimny wiatr wdarł się do jednej z kamienic Krakowskiego Przedmieścia. Budynek był zdobny, widać była to własność persony szanowanej. Wewnątrz znajdowało się wiele pomieszczeń, każde starannie umeblowane. Na szczególną uwagę zasługiwała dużych rozmiarów izba, w której kluczowe miejsce zajmował fortepian. Tutaj grywała wieczorami pani domu. W bawialni umieszczono również wygodne fotele, mahoniowe regały oraz kanapę w stylu francuskim. Wzorzyste, drewniane posadzki i pastelowa tapeta na ścianach dopełniały klasycznego, eleganckiego stylu pomieszczenia. W jednym z kątów znajdował się kominek ogrzewający pomieszczenie.
― Zamknij okno, Janku, bo tacie na pewno zimno ― szepnęła dziesięcioletnia dziewczynka, spoglądając na ojca, który drzemał właśnie na swoim fotelu przy tymże kominku.
― Kiedy na dworze tak ładnie! ―– oburzył się chłopak, wyglądając za okno i wciągając powietrze głęboko w płuca.
― Ładnie? – zdziwiła się Marysia. Złapała brata za pantalony, zaczepiając go po dziecinnemu, gdy do pokoju weszła Anna.
― Janku, okno! Taka szaruga na dworze! Biada temu, kto się rusza z domu ― powiedziała ciepłym, ale stanowczym głosem matka i sama zamknęła okiennicę. ― Tata śpi, widzę? ― dodała szeptem, zerknąwszy na męża.
― Nie śpię, Anuchno, jak tu w takim hałasie spać? ―­­­ odezwał się sennie Józef.
― Mam nadzieję, że służąca wróci niebawem, już czas na kolację! ― oznajmiła Anna, usiadłszy w fotelu. 

Raz na jakiś czas zerkała na dzieci, które zajmowały się każde czym innym, a tymczasem jej wzrok wędrował po schludnie urządzonym pokoju. Mieszkała tu z Józefem od dłuższego czasu. Posiadali tę kamienicę ze względu na wysoką pozycję męża w Królestwie Polskim. Aktualny ład polityczny nie pasował Annie, chyba nikt zresztą nie mógł być z niego w pełni rad. Ostatnimi czasy sytuacja zaczęła się pogarszać. Car Mikołaj przestał przestrzegać konstytucji, co odbijało się na życiu codziennym. Prasa była cenzurowana. Dodatkowo zaczęto prześladować towarzystwa narodowościowe, które dawały Annie pociechę i nadzieję na lepszy byt. Mimo wszystko nie chciała myśleć za dużo o tym, co przykre. Ceniła sobie życie rodzinne i cieszyła ją każda chwila w gronie bliskich, a zwłaszcza długie wieczory w tym domu, gdzie każdy przedmiot miał swoją historię i przypominał o różnych chwilach. Jej ciągłym zmartwieniem była porywczość męża, który irytował się za każdym razem, gdy nie miał zajęcia. Wszystkie nabyte doświadczenia, od wojen we wczesnej młodości zarówno w armii polskiej, jak i rosyjskiej, poprzez intensywny okres napoleoński, aż po swary z wielkim księciem Konstantym, cała ta działalność patriotyczna i wojskowa odcisnęła na nim piętno, które widoczne było do teraz w jego rozmowach i przyzwyczajeniach. Anna nie raz musiała bać się o męża, jednak miłość do niego i duma z genialnego dla niej umysłu strategicznego stanowiły ciche zadośćuczynienie wszelkich trosk. Dawniej Józefa często nie było w domu, żył sprawami politycznymi, społecznymi i militarnymi każdego dnia, więc gdy udało się zatrzymać go choć na jeden posiłek w ciągu tygodnia, radość Anny była tak wielka, że chciała, by ta chwila trwała jak najdłużej. Jednocześnie, mając świadomość powagi sytuacji, w jakiej znajdowała się Ojczyzna, starała się dorównywać mężowi wiedzą i dużo czytała, rozmawiała, słuchała. Sama służyła kiedyś jako sanitariuszka w wojsku, bieżące sprawy były więc bliskie i jej sercu.

Teraz Józef nie był już czynnym żołnierzem. Skończył służbę dwanaście lat temu, ponad rok spędził na rekonwalescencji po ciężkim postrzale, jednak nie zdołał zupełnie odciąć się od swojej przeszłości. Zajął się strategią i nie przestawał śledzić ruchów kolejnego króla Polski, Mikołaja I, oraz jego brata. Poświęcił się także pasji, jaką było kolekcjonowanie map. Mimo braku obowiązków wojskowych, każdego dnia znikał na długie godziny. Zwykle bywał w teatrze, który szczególnie cenił. Obserwując sytuację polityczną kraju, coraz bardziej świadomy był tego, że już nie będzie walczył. Może z powodu wieku, może doświadczenia, stracił wiarę w to, że powstania mogą przynieść jakiś skutek. Gdzieś w jego głowie rosło przekonanie, nie marzenie, o przyszłości Polski wolnej, czuł jednak, że nie buntem powinno się tę wolność pozyskiwać. A bunt w ostatnim czasie rósł w siłę.

Anna z czułością obserwowała dzieci. Śmiejąc się i przekrzykując, układały wieżę z drewnianych klocków. Towarzyszyła im niańka, doglądając rozrywki podopiecznych. We wspomnieniach Anny żywo malował się obraz solidnej pracy jej męża nad tą zabawką. Zrobił ją sam. Pamiętała, jakby to było wczoraj, jak Józek wycina z drewna różne kształty, jak pokazuje je żonie z zadowoleniem. Długimi godzinami maluje je, ozdabia, a w końcu daje swoim dzieciom do zabawy i obejmuje Annę patrząc, jaką radość sprawia im te parędziesiąt małych przedmiotów.
― Tato, tato, popatrz, jaka wieża! ― wyrwało ją z głębokiego zamyślenia zawołanie Marysi.
― To moja robota ― wyprężył się dumnie Janek, chcąc uzyskać pochwałę od ojca.
― Nieprawda! Robiliśmy ją razem!
Józef oderwał wzrok od gazety i pochwalił z uśmiechem dziatki:
― Pięknie, dzieciaki! A teraz już posprzątajcie zabawki, niedługo siądziemy do stołu.

Dzieci z pomocą niańki posłusznie zabrały się do układania drewnianych klocków w kącie salonu, a Anna chwyciła pióro i kartkę papieru, pozwalając sobie na relaks. W jej głowie układały się słowa wiersza, który już od dłuższego czasu miała zamiar stworzyć. Tymczasem do mieszkania weszła służąca Zofia, ucałowała ręce swoich panów i pospieszyła do kuchni, chcąc jak najprędzej przygotować posiłek, tak by nie narazić się na krytykę. Janek po skończonej pracy usiadł na kolanach ojca. Józef chętnie pokazywał mu różnorodne ryciny zamieszczone w czytanej przez niego gazecie. Opowiadał też anegdotki z czasów młodości, ucząc syna życia. Opowieści o wojsku Janek szczególnie sobie upodobał. Uważał z dumą, że ojciec rozmawia z nim jak z dorosłym mężczyzną, choć tak naprawdę Józef wiele przykrych wydarzeń pomijał w opowieściach.

Kolację podano do stołu. Rodzina zasiadła, a służąca Zofia wróciła do kuchni. Anna i Józef z dziećmi jedli już zupę, gdy ze dworu zaczęły dobiegać krzyki i wołania, które z biegiem czasu robiły się coraz głośniejsze. Początkowo nie zwracali na to uwagi, w Warszawie przecież, jak to w dużych miastach, bywało głośno. Jednak po jakimś czasie Józef wstał od stołu, skłonił się delikatnie i podszedł do okna. Nie dostrzegł jednak na zewnątrz nic niepokojącego.
― Siadaj, Józek, zupa wystygnie ― zwróciła uwagę żona, która chciała, żeby domownicy posilili się jak trzeba.
― Co to za krzyki? ― zainteresowała się Marysia.
― Sam nie wiem. Chyba nic poważnego – uspokoił ją Józef, ponownie siadając do stołu.
Janek skorzystał z chwili nieuwagi rodziców i włożył swoją łyżkę do talerza siostry, ale nie udało mu się dopełnić zaczepki, bo zachichotał, próbując przelać jej zupę do swojego naczynia.
― Janek!!! ― pisnęła dziewczynka z oburzeniem.
Mama odwróciła głowę od okna i odciągnęła syna na bok.
― Przestań się bawić jedzeniem! Mamy go tyle, że dla każdego wystarczy, zostaw Marysię. ― upomniała go.
― Chcę więcej! ― tupnął nogą Janek.
― Nie zachowuj się jak mały chłopczyk ― mruknął zirytowany ojciec, zerkając w stronę okna.
Chłopiec wykrzywił usta w podkowę. Nie lubił, jak tata go karcił. Spojrzał na Marysię, a widząc, że ta się uśmiecha, zdenerwował się i ją szturchnął. Dziewczynka wypuściła z ręki łyżkę i pociągnęła mamę za sukienkę, oczekując jej reakcji.
― Janek, przestaniesz wreszcie? ― zwróciła się Anna w stronę chłopca.

Wrzawa robiła się coraz większa nie tylko w domu, ale i na zewnątrz. Huk zamieniał się w nachodzące na siebie wołania. Józef, który w tym momencie skończył posiłek, rozkazał lokajowi pilnować lokum z największą uwagą. Musiał udać się do Teatru Rozmaitości, ponieważ miał tam zaplanowane spotkanie. Oznajmił to Annie, po czym opuścił pomieszczenie, przebrał się w odpowiedni strój i wyszedł z kamienicy. Ruszył, nie spiesząc się, w kierunku ulicy Marszałkowskiej. Do teatru nie było daleko, więc postanowił dotrzeć tam spacerem, na który miał dziś wyjątkową ochotę. Niewiele przeszedł, a już dostrzegł grupę ludzi wędrującą w jego kierunku. Im bliżej niego się znajdowali, tym łatwiej było mu ich rozpoznać. Zwykły, warszawski plebs. Tłum nie zachowywał się jednak naturalnie. Widać było w nim wielkie poruszenie. To ci ludzie robili hałas, który Józef słyszał wcześniej w domu. Mężczyzna nadal szedł przed siebie, ciekaw intencji zgromadzenia. Gdy znalazł się już wystarczająco blisko, rozpoznał wśród niektórych charakterystyczny, żółto-granatowy mundur. Musiał to być uniform Sprzysiężenia Podchorążych, o którym wiele było ostatnimi czasy słychać. Nagle ktoś wybiegł z tłumu i zatrzymał się przed Józefem. Chłopicki znał tę twarz, twarz dowódcy owego Sprzysiężenia, Piotra Wysockiego. Mężczyzna wyprężył się i zasalutował z wielką dokładnością, po czym zawołał:

― Generale Chłopicki! Właśnie generała teraz potrzebujemy!
Józef odsunął się od niego o krok i szorstko odparł:
― Co wy, u licha, wyrabiacie?
― Idziemy na Arsenał, dość tego milczenia!
― Jakiego milczenia, o czym ty mówisz? Chcesz, żeby przez waszą porywczą głupotę wybuchło powstanie?!
―  Generale, właśnie tego pragniemy ― przyznał Wysocki.
― Nie macie pojęcia co robić. A te zrywy srogo przepłacicie. Z carem trzeba pertraktować. Pertraktować!

Tłum nie wiedział co robić, tracąc prowadzenie przywódcy. Zatrzymał się więc i czekał aż Wysocki znów podejmie krok. Tymczasem plebs krzyczał między sobą i podtrzymywał nastrój ekscytacji połączonej z wrogością do Cesarstwa. A dowódca Sprzysiężenia, słysząc krytykę generała, odparł śmiało:
― Ja nie mogę inaczej. Jak to tak, Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek? Polska wolna, ale z Rosją natarczywie zaglądającą nam przez ramię? Rosją, której oddech czuć na karku przy każdym najmniejszym ruchu! Ja tak nie chcę, nie umiem. Na Arsenał i po Konstantego!
― Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek? Nie wiesz o czym mówisz. Niedługo zabiorą nam nawet to, co mamy teraz! Trzeba tylko kolejnych takich aktów braku rozsądku jak wasz!

Piotr Wysocki nie mógł już czekać. Miał za plecami grupę ludzi, pragnącą iść dalej. Zawiedziony odmienną wizją generała w sprawie odzyskania niepodległości, postanowił ruszyć bez niego. Mocno liczył na to, że nadchodzące wydarzenia doprowadzą mimo wszystko do objęcia przez Chłopickiego dyktatury nad powstaniem. Oddał mu honory i ruszył naprzód, wraz z całym tłumem, który długo jeszcze oglądał się za tą znamienitą postacią. Józef z kolei nie wiedział już gdzie się udać, do teatru, czy swojej kamienicy. Był tak rozzłoszczony pochopnością działań młodych, że stracił chęć do wszystkiego. Stał jeszcze chwilę w miejscu, w którym wcześniej zatrzymał go Wysocki.

Tymczasem ktoś rzucił ogień i zapłonął suchy już, listopadowy, nagi krzak przy ulicy.

ozdobna linia roślinna, akwarela

Opowiadanie zostało po raz pierwszy opublikowane w antologii "Dwa w jednym", Gdański Klub Fantastyki, Gdańsk 2013.

biurko z laptopem, książkami i notatnikami, akwarela

Dziś trochę o bardzo ciekawej dla mnie, choć z punktu widzenia osób postronnych często monotonnej, pracy - czyli o edytorskim fachu. Zawsze ciekawi mnie, jak wyglądają różne zawody "od kuchni" i z wielką chęcią o tym czytam/słucham - mam nadzieję, że ten nieco inny niż zazwyczaj post Was nie zanudzi, a wręcz przeciwnie - że mimo jego nieco "technicznej" formy, będziecie się dobrze bawić.

Edytorem tekstów jestem z zawodu od trzech lat, a z praktyki - przynajmniej od ośmiu. Od wielu lat poprawiam przeróżne teksty - od popularnych przez religijne aż do specjalistycznych. Przez nieco ponad rok pracowałam jako redaktor prowadzący w wydawnictwie, obecnie prace redakcyjne i korektorskie wykonuję na zlecenie. Uwielbiam to robić! Dlaczego? I jak w ogóle wygląda taka praca? Mam nadzieję, że uda mi się to pokrótce opowiedzieć. Pokrótce, bo można by o tym opowiadać pewnie naprawdę długo. Nie chcę jednak, żeby ten wpis był zbyt długi - jeżeli będzie potrzeba, napiszę kiedyś drugą część, rozwijając temat :)

Jak wygląda dzień redaktora/korektora?

W większości rozpoczyna się od odpalenia komputera i zaparzenia kawy ;P A tak na poważnie, zależy to oczywiście od tego, którym etapem procesu wydawniczego dana osoba się zajmuje. Tutaj od razu rozróżnię dwa pojęcia: redaktora prowadzącego i redaktora językowego. Ten pierwszy opiekuje się procesem wydawniczym od początku do końca i jest obecny na każdym jego etapie; odpowiada też za kontakt ze wszystkimi, którzy w jakimś stopniu odpowiedzialni są za tekst: autorami, redaktorami językowymi, korektorami, "składaczami" (operatorami/grafikami DTP), drukarzami, sprzedawcami, marketingowcami itp. Zadaniem redaktora językowego jest zaś przeczytanie tekstu i wprowadzenie do niego zmian zgodnie z zasadami poprawnej polszczyzny. Szerzej o tym za chwilę.

Celem rozwiania wszelkich wątpliwości opiszę przykładowy proces wydawniczy i wskażę, na jakim etapie kto pracuje z tekstem. W każdym wydawnictwie/redakcji czasopisma/instytucji itp. proces ten może wyglądać trochę inaczej - niektórych etapów może nie być lub mogą występować w nieco innej kolejności - jednak ogólny schemat procesu wydawniczego przedstawia się tak:

schemat przedstawiający proces wydawniczy, grafika

1. List zapraszający

Ten etap dotyczy publikacji zbiorowych, pod redakcją naukową jednego lub więcej autorów. W takim wypadku redaktor naukowy książki proponuje listę autorów (zazwyczaj jest już z nimi wstępnie umówiony), a redaktor prowadzący publikację wysyła listy zapraszające do udziału w publikacji, zawierający takie dane jak: tytuł i redakcja naukowa publikacji, tytuł rozdziału/rozdziałów, który/e ma napisać dany autor, orientacyjna objętość rozdziału i ostateczna data nadsyłania materiałów. Dotyczy to zwłaszcza publikacji specjalistycznych - inaczej rzecz ma się np. w beletrystyce, gdzie kroki te nie mają miejsca, a jedynie autor/autorzy przesyłają gotowe materiały.

2. Gromadzenie materiałów

Autor/autorzy przesyłają materiał/materiały (w zależności od charakteru tekstu), a redaktor prowadzący gromadzi je i przekazuje do redakcji lub sam ją wykonuje (ma wykształcenie edytorskie lub pokrewne).

3. Redakcja

Tu właśnie wkracza do akcji redaktor językowy. Jego zadaniem jest sprawdzić otrzymany tekst pod kątem poprawności stylistycznej, językowej, składniowej, semantycznej, ortograficznej, interpunkcyjnej i wprowadzić potrzebne zmiany tak, by tekst był poprawny językowo, spójny, zrozumiały, przystępny, a jednocześnie jego styl został zachowany (inaczej sprawdza się publikacje z zakresu biologii molekularnej, inaczej podręczniki do języka polskiego, a jeszcze inaczej powieść młodzieżową). Jednocześnie redaktor powinien mieć świadomość, że nie jest autorem - to znaczy, że nie ma pisać tekstu od nowa, według swojego "widzimisię", a jedynie poprawić go, kierując się zasadami poprawnej polszczyzny.

Jeden z moich wykładowców nauczył mnie kiedyś zasady, którą kieruję się do dzisiaj przy pracy redakcyjnej: jeżeli nie potrafisz udowodnić wnoszonej przez siebie poprawki słownikiem, nie wnoś takiej poprawki. Należy unikać wprowadzania zmian na zasadzie "tak brzmi lepiej" - nigdy nie wiadomo, jakiego autora się spotka, niektórzy bywają naprawdę przywiązani do swoich tekstów i będą walczyć o każde napisane słowo. Prawdą jest też to, że znaczna ingerencja w styl autora (zwłaszcza w przypadku literatury pięknej czy publicystycznej) jest dużym błędem redakcyjnym.

Forma redakcji może być różna, zależnie od praktyk przyjętych w danej firmie/instytucji: najczęściej pracuje się w Wordzie i wprowadza zmiany prosto do tekstu lub jako komentarze i w trybie śledzenia zmian. Do dobrych praktyk edytorskich należy sugerowanie innego wyrazu czy alternatywnego brzmienia zdania, jeżeli jakiś fragment tekstu "nie brzmi nam dobrze", a nie jedynie podkreślanie go i dodawanie znaków zapytania czy lakonicznego komentarza. Redakcja jest też formą komunikacji między redaktorem i autorem, którzy powinni zadbać o jak najbardziej klarowne komunikaty. Cel mają przecież wspólny: stworzyć poprawną publikację.

Zadaniem redaktora jest także zadbać o to, by tekst dopasowany był konsekwentnie do ustalonych norm edycji (m.in. przypisy dolne czy końcowe, numeracja podrozdziałów itp.). Zazwyczaj pracę z tekstem zaczyna się od ujednolicenia fontu, usunięcia zbędnych odstępów międzyakapitowych i zdublowanych spacji.

4. Skład

Tekst z wprowadzonymi zmianami albo oddaje się do składu, albo do korekty - znów zależnie od przyjętych w danym miejscu zwyczajów. Składem, to znaczy stworzeniem szablonu publikacji i łamaniem tekstu, rozmieszczeniem na stronie treści zgodnie z zasadami typografii, zajmuje się operator/grafik DTP. Jest to jedna z tych osób, z którą redaktor współpracuje najwięcej.

5. Korekta językowa i techniczna

Tekst po składzie jest już w formie PDF-u, z zaproponowaną szatą graficzną i rozmieszczeniem treści. Należy zatem wykonać korektę techniczną - którą wykonuje oczywiście korektor - to znaczy porównać plik złożony z plikiem autorskim i sprawdzić, czy wszystkie akapity zostały przeniesione, czy ryciny i tabele są w odpowiednich miejscach (za odnośnikami w tekście), czy jakiś fragment tekstu nie został ucięty, czy są wszystkie przypisy itp. Następnie ocenia się formę graficzną: czy ryciny są wyraźne, odpowiedniej wielkości, czy tekst jest dobrze ułożony, czy tytuły podrozdziałów mają zachowany konsekwentny, ustalony styl itp. 

Korekta językowa polega z kolei na sczytaniu tekstu i poprawieniu błędów - zwykle tekst jest już po pierwszym czytaniu (najlepiej przez inną osobę), czyli po redakcji, więc nie potrzebuje gruntownych zmian. Korektor głównie wyłapuje błędy ortograficzne, stylistyczne, drobne błędy składniowe i ortograficzne. Nie znaczy to, że praca korektorska wymaga mniejszej wnikliwości. Z założenia jednak jest pracą "mniejszą" od redakcji i ma za zadanie wychwycić błędy wcześniej z różnych przyczyn pominięte. Niektóre rzeczy łatwiej wyłapać, gdy ma się przed sobą tekst już złożony (choć przypominam, że korekta nie zawsze odbywa się na pdfie po składzie).

Ciekawostka: redakcję i korektę można wykonać również na papierze, używając specjalnych znaków edytorskich. A jak wyglądają takie znaki, to Wam Google powiedzą :)

6. Poprawki składu

Tekst z wprowadzonymi uwagami z korekty technicznej i językowej korektor przekazuje ponownie do składu, by tam operatorzy DTP wprowadzili zaznaczone poprawki. Następnie korektor lub redaktor prowadzący sprawdza, czy wszystkie poprawki zostały naniesione - jeżeli nie, ponownie odsyła tekst do działu składu. Proces trwa tak długo, aż publikacja nie osiągnie zamierzonej formy.

7. Autoryzacja

Gotowe teksty redaktor prowadzący przesyła do autorów, by ci zobaczyli naniesione zmiany i zaakceptowali tekst w poprawionej formie lub wnieśli swoje uwagi. Gdy tekst/teksty zostaną zaakceptowane, redaktor przekazuje informację do działu składu, który przygotowuje makietę publikacji.

8. Makieta

Makieta publikacji to po prostu cała publikacja po składzie - wraz z okładką, stronami wstępnymi, spisem treści, bibliografią, indeksem, aneksami itp. Ilustruje, jak wyglądać będzie wydrukowana całość dzieła, ukazuje plan układu graficznego.

9. Tzw. "killing"

Gdy mamy już gotową makietę, nadchodzi czas na pracę, którą potocznie nazywa się "killingiem" - zabiciem ostatnich błędów. Pracę tę może wykonać redaktor prowadzący, korektor czy też osoba trzecia. Tutaj chodzi głównie o wyłapanie tzw. "wiszących spójników" i przeniesienie ich do wersu powyżej lub poniżej. Oczywiście każdy inny błąd znaleziony w killingu również zostanie wprowadzony - z założenia nie powinno jednak ich już być wiele.

10. Druk pierwszego egzemplarza

Tak sprawdzony tekst redaktor prowadzący przesyła do drukarni (zewnętrznej lub wewnętrznej, zależnie od firmy/instytucji). Drukarze drukują pierwszy egzemplarz publikacji, często na zwykłym papierze, i przekazują do redaktora, oczekując na akceptację do druku egzemplarzy właściwych.

11. Porównanie makiety z wydrukiem i akceptacja do druku

Redaktor lub inna osoba porównuje makietę z wydrukiem, sprawdzając, czy kolory i cała szata graficzna są możliwie jednakowe. Jeżeli nie ma widocznych różnic, redaktor prowadzący akceptuje materiał do druku.

12. Druk całego nakładu

I w końcu dotarliśmy do końca procesu wydawniczego ;) Drukarze drukują cały nakład publikacji et voila!

 ---

A później to już tylko rozesłanie egzemplarzy obowiązkowych do bibliotek, przekazanie części nakładu autorom, sklepom, na działania promocyjne itp. - to już jednak nie dotyczy tematu.

Dlaczego zostałam redaktorem i dlaczego to lubię?

Od dziecka uwielbiałam pisać i prowadziłam blogi. Gdzieś w liceum zdałam sobie sprawę z tego, że poprawianie tekstów też sprawia mi frajdę. Byłam dobra z polskiego i miałam dużą intuicję językową. Postanowiłam spróbować. Z czasem zaczęłam dostawać prośby od rodziny i znajomych o pomoc z ich tekstami, później z różnych miejsc, w których działałam, w końcu poszłam na studia polonistyczne, a wtedy obok tych zleceń zaczęły się staże, praktyki itp. Idąc tą drogą, coraz bardziej utwierdzałam się w tym, że to coś dla mnie, że lubię to coraz bardziej. 

I choć sporo czasu spędziłam, poprawiając teksty specjalistyczne, które bywają żmudne i specyficzne, rządzą się też dziwnymi czasem prawami, to dalej sprawiało mi satysfakcję znalezienie każdej literówki czy źle postawionego przecinka - tym większą, im więcej osób czytało tekst przede mną. Serio!

Teraz z różnych względów nie poświęcam już życia zawodowego redakcji, o czym pisałam m.in. w tekście Najlepsze, co może przytrafić się zawodowo to zawiedzione marzenie, ale dalej dużą frajdę sprawia mi ta praca i polecam ją osobom zainteresowanym, choć ten rynek nie jest łatwy. Ale który rynek jest właściwie teraz łatwy?

Myślę sobie, że redaktor/korektor to taka osoba, która zawsze będzie w cieniu. Jej losem jest być niezauważoną, a jej rolą - służyć swoim warsztatem w sposób "przezroczysty". Coś jak czysta szyba, przez którą doskonale widać uroki świata. I to jest między innymi to, co pociąga mnie w tej pracy, mocno odnajduję w niej jakąś część siebie, część mojej historii. Redaktor jest trochę jak sól - gdy jest w potrawie, nie zwraca się na nią uwagi, choć jest nośnikiem jej smaku, ale gdy jej zabraknie, danie staje się jałowe i po prostu mniej smaczne, trudniejsze do zjedzenia.

ozdobna linia roślinna, akwarela

Tyle o robocie. Mam nadzieję, że przybliżyłam Wam nieco zawód redaktora/korektora, uchyliłam rąbka tajemnicy i choć trochę zainteresowałam tematem ;) Zachęcam do dzielenia się przemyśleniami w komentarzach. A może chcecie powiedzieć mi parę słów o tajnikach swojej pracy? Albo podzielić się wymarzonym zawodem?

Ściskam
Kasia L.

ptak z żółtym brzuszkiem na trawie

Zawsze marzył mi się ogród. Wiecie, taki, o który mogłabym dbać: doglądać owoców, sadzić kwiatki, wyrywać chwasty i podcinać krzaczki. Mały, ale urokliwy ogródek. Z leżakami i miejscem w cieniu. Nie mam ogrodu, ciężko o to mieszkając w bloku, ale za to mamy z mężem w planach jeszcze tej wiosny zaaranżować nasz całkiem spory balkon na małą przystań z roślinnością i stoliczkiem. Tak czy inaczej, ten wpis nie będzie o ogrodzie dosłownym.

Oddam najpierw głos św. Franciszkowi Salezemu - doktorowi Kościoła żyjącemu na przełomie XVI i XVII wieku, pochodzącemu z Francji - który w listach do pewnej pani, która zazdrościła sytuacji życiowej swojej siostrze zakonnicy, napisał coś niesamowicie mądrego: 

Trzeba kochać to, co kocha Bóg; otóż On kocha pani powołanie; my też je naprawdę kochajmy i nie upierajmy się przy myśli o powołaniu innych. Jeśli chcemy być święci według naszej woli, nigdy nimi nie będziemy naprawdę; musimy nimi być zgodnie z wolą Bożą. Otóż wolą Bożą jest, by pani, z miłości do Niego, szczerze kochała praktykowanie swojego stanu. Proszę nie siać swoich pragnień w ogrodzie bliźniego; proszę uprawiać wyłącznie własny ogród. Niech pani nie pragnie nie być tym, czym jest, ale pragnie bardzo mocno być tym, czym jest. […] Czemu służy budowanie zamków w Hiszpanii, skoro musimy mieszkać we Francji? Dobrze jest wiele pragnąć, ale trzeba wśród pragnień zaprowadzić porządek i w rzeczywistości wydobywać każde z nich zgodnie z czasem i z własną możliwością. […] Najmniejsze dokonanie jest bardziej pożyteczne niż wielkie pragnienia rzeczy oddalonych od naszych możliwości, jako że Bóg bardziej pragnie u nas wierności w małych rzeczach, które stawia w granicach naszych możliwości, niż zapału do wielkich, które od nas nie zależą. Niekiedy nazbyt się upieramy, żeby stać się dobrymi aniołami, a zaniedbujemy bycia dobrymi mężczyznami i dobrymi kobietami
Źródło: https://spm.salezjanie.pl (przy tej okazji serdecznie dziękuję mojemu szwagrowi, który zwrócił moją uwagę na ten wspaniały tekst)

Jeżeli ktoś zadałby mi słynne pytanie "jak żyć?", odpowiedziałabym chyba, powołując się na te słowa. Mieliście kiedyś coś takiego, że uczyliście się z jakiegoś podręcznika i chcieliście podkreślić najważniejsze informacje, a zamiast tego podkreśliliście cały tekst? Właśnie miałam to samo, próbując pogrubić najważniejsze dla mnie słowa z przytoczonego fragmentu. Zostawiłam więc tak, jak jest.

Bardzo bliska jest mi ta myśl Salezego o zajmowaniu się swoim życiem i byciu na nie uważnym - tylko (aż) je mamy. Łatwo mi przychodzi porównywanie się do innych, trudniej - życie przez to z zazdrością i niezadowoleniem czy zawodem samą sobą. Jest dla mnie coś niezwykle pięknego i pociągającego w prawdziwym ukochaniu swojego życia. Niech pani nie pragnie nie być tym, czym jest, ale pragnie bardzo mocno być tym, czym jest - staram się coraz bardziej spełniać to w swojej codzienności, którą uznaję za prawdziwy dar. Moje życie jest bardzo zwyczajne, ja sama jestem bardzo zwyczajna, ale to jest właśnie wspaniałe, że w tej zwykłości można odnajdywać sens i dążyć do celu, jakikolwiek masz cel. Ja też często łapię wiele srok za ogon, bo mam wiele pomysłów na siebie i tak dużo rzeczy chciałabym zrealizować. Czasem jeszcze podpatrzę u kogoś coś z jego życia i zaczynam chcieć podobnie. Ten fragment mnie stopuje i przypomina, że dobrze jest wiele pragnąć, ale trzeba wśród pragnień zaprowadzić porządek i w rzeczywistości wydobywać każde z nich zgodnie z czasem i z własną możliwością. Przypomina mi o tym, żeby kochać siebie i być dla siebie wyrozumiałą. Salezy mówi, że nie trzeba rzeczy wielkich - wystarczy dbać o codzienność. Żyć i podejmować wyzwania na miarę swoich możliwości. Być dobrą kobietą. Po prostu. Tak bym chciała, bo wierzę, że to jest droga do bycia "dobrym aniołem", a nie na odwrót (Niekiedy nazbyt się upieramy, żeby stać się dobrymi aniołami, a zaniedbujemy bycia dobrymi mężczyznami i dobrymi kobietami).  

To jeden aspekt. Drugim są "małe kroczki", to znaczy odejście od pragnienia robienia samych kroków milowych, a skupienie się na każdym jednym kroczku. Nie muszę robić wszystkiego - jeżeli zrobię tę jedną rzecz, w której jestem dobra, ale za to poświęcę jej swoją uwagę, wykonam z całym zaangażowaniem (zgodnie z moimi możliwościami), to już będzie o wiele więcej niż gdybym marzyła o rzeczach wielkich, których często wykonać się nie da lub ich wielkość blokuje działanie. 

I jeszcze ważna rzecz: wierność swoim decyzjom. Podjęłam decyzję, że chcę poślubić mojego męża i teraz mam za zadanie konsekwentnie, każdego dnia, szczerze kochać praktykowanie swojego stanu. W ten sposób właśnie mogę wprowadzać do życia mojego i bliskich dobro. Nie mam wpływu na cały świat, ale za to moja wierność ma wpływ na ten mikroświat, który współtworzę tutaj z innymi. Zdecydowałam się na bycie filologiem polskim, na ścieżkę "słowa", na tworzenie domu - to jest właśnie ten mój ogród, na którym chcę się skupić. Raz wybrawszy, codziennie wybierać muszę - pisał św. Paweł. Jakie to celne! Ufam swoim wyborom, bo wiem, że nie są pochopne. Że taka rzeczywistość jest mi dana i na taką też pracuję. 

Kocham ten mój ogród, ale tak wiele jeszcze przede mną, żeby nie siać pragnień w ogrodzie bliźniego. Myślę sobie, że to moje pisanie, ten blog, instagram, są jedną z praktyk, która pomaga mi jeszcze bardziej rozkochiwać się w swoim ogrodzie. Mam nadzieję, że chociaż trochę pokazuje i Wam, jak piękne są Wasze ogrody.

Kochajmy swoje ogrody :) 

Ściskam
Kasia L.


zamknięte oczy, rumieńce, akwarela

Ponad rok temu, zupełnie przez przypadek, wpadła mi w ręce malutka, cienka książeczka: "Stanowczo, łagodnie i bez lęku czyli 13 wykładów o asertywności" Marii Król-Fijewskiej. Jako że asertywność to temat mi bliski na zasadzie przeciwieństw ;), a objętość pozycji zachęcała do prędkiej lektury, z ciekawością zaczęłam ją zgłębiać. Czytając, byłam zaszokowana, jak bardzo ona jest o mnie (i, jak mniemam, o wszystkich, którym asertywność przychodzi z trudem).

Wiele treści pracuje w mojej głowie, a sam tytuł został takim moim mottem, gdy trenuję asertywność - przypomina mi, w jaki sposób konstruktywnie i z chęcią dobra dla siebie i innych odmawiać, czyli właśnie łagodnie, stanowczo i bez lęku (wspominałam o tym we wpisie Wolność a stawianie granic). Książeczka jest już stosunkowo stara, więc nie każdy będzie miał szansę do niej dotrzeć, ale hej, od tego masz mnie! Treści w niej zawarte są cały czas aktualne, a mnie bardzo pomogły i ułożyły wiele spraw w głowie, dlatego z chęcią posłużę się tą pozycją i nakreślę to, co uważam za szczególnie praktyczne i ważne w temacie asertywności. 

ozdobna linia roślinna, akwarela

Czym w ogóle jest asertywność? Potocznie definiuje się ją jako umiejętność odmawiania. To jednak znacznie więcej:

Asertywność to umiejętność pełnego wyrażania siebie w kontakcie z inną osobą czy osobami. Zachowanie asertywne oznacza bezpośrednie, uczciwe i stanowcze wyrażenie wobec innej osoby swoich uczuć, postaw, opinii lub pragnień, w sposób respektujący uczucia, postawy, opinie, prawa i pragnienia drugiej osoby*.

Z takiego ujęcia wynika, że asertywność nie polega właściwie na odmawianiu, ale na postawie naturalności w kontaktach z innymi oraz umiejętności komunikowania swoich poglądów, emocji czy potrzeb tak, aby pozostawić dla drugiej osoby przestrzeń do realizacji tych samych praw. Gdyby więc np. ktoś mówił mi "nie uda ci się tego zrobić, nie warto", a ja odpowiedziałabym "Myślę inaczej. Chcę spróbować to zrobić" - to też byłoby zachowaniem asertywnym.

Pamiętasz, gdy pisałam o osobowościach - we wpisie Jestem introwertykiem i dobrze mi z tym (już) - że introwertyzm i ekstrawertyzm są na przeciwległych stronach pewnej skali, na której środku znajduje się ambiwertyzm? Podobnie jest z asertywnością: sytuuje się ona gdzieś na środku skali, której punktami końcowymi są z jednej strony uległość, a z drugiej - agresja. Sztuka asertywności to właściwie niepopadanie ani w jedną, ani w drugą skrajność. 

Co ważne, asertywność nie jest zachowaniem wrodzonym i stałym. Wynika z nauczenia się w różnych sytuacjach określonego sposobu określonego sposobu przeżywania i reagowania. Nowina jest więc pozytywna: asertywności można się (na)uczyć!

Wiele razy byłam w sytuacji/relacji, w której nie czułam się dobrze. Mówiąc wprost: czułam się nierównym partnerem rozmowy, czasem nawet miałam poczucie bycia w pewien sposób wykorzystaną (np. jako ta, która wszystkich i zawsze wysłucha), choć jestem przekonana, że w większości przypadków dane osoby robiły to zupełnie nieświadome, bez złych intencji. Powody zachodzenia takich mechanizmów doskonale tłumaczy Fijewska: 

Teoretycy asertywności przykładają wielką wagę do stanowienia i obrony własnych praw. Rozumują następująco: jeżeli człowiek kontaktując się z innymi nie zdecyduje się na samodzielne określenie swoich praw, inni - z konieczności - określą za niego jego rolę. A wówczas przestanie on być sobą.

Jeżeli nie wyznaczę swoich granic i nie powiem, kim jestem, nie daję drugiej osobie szansy na uszanowanie tego. Ona siłą rzeczy nada mi jakąś rolę w rozmowie/relacji, bo tak działają procesy społeczne. Tym samym istnieje duża szansa, że wpadniemy w nieporozumienie czy układ niesatysfakcjonujący.

Postawę asertywną możemy w sobie wesprzeć przez pozytywny monolog wewnętrzny. Bardzo często przeszkodą w zachowaniach asertywnych jest "głos w głowie", który mówi mi różne negatywne, nieprawdziwe rzeczy: że nie dam rady, że nie wolno denerwować i zasmucać innych, że będą się ze mnie śmiać, że wyrażę swoje zdanie w bardziej sprzyjających warunkach itp.

Cała ta samoniszcząca działalność człowieka jest możliwa tylko dzięki temu, że nie jest on w pełni świadomy tego, co do siebie - wewnętrznie - mówi i zwykle zupełnie nieświadomy, jak niekorzystnie to na niego wpływa. Świadomość jest wielkim atutem rozwojowym człowieka. Będąc świadomymi treści swego monologu wewnętrznego oraz wpływu, jaki wywierają one na nasze zachowanie, możemy zdecydować się wykorzystać ten monolog jako podporę, a nie przeszkodę w naszym rozwoju. Poprzez "samowychowanie" możemy zmienić sposób w jaki - z przyzwyczajenia - traktujemy samych siebie.

W skrócie, podstawą narracji pro-asertywnej jest zbudowanie w sobie przeświadczenia, że ja "jestem OK i ty jesteś OK" - czyli postawy równości i traktowania samego siebie i rozmówcy z szacunkiem. Czasem łatwo nam przyznać, że inni mają prawo zezłościć się czy zasmucić, wyrazić swoje poglądy, ale jeżeli mielibyśmy samym sobie dać takie samo prawo, nie byłoby już tak łatwo.

Umiejętność mówienia "nie" jest więc tylko jedną z części składowych asertywności. Maria Król-Fijewska w swoich wykładach opublikowanych w książce wyróżnia jeszcze takie zagadnienia związane z asertywnością:

  • monolog wewnętrzny,
  • obrona swoich praw poza sferą osobistą,
  • inicjatywa w kontaktach towarzyskich,
  • asertywne przyjmowanie ocen,
  • reagowanie na krytykę i atak,
  • wyrażanie uczuć pozytywnych,
  • zakłopotanie,
  • wyrażanie gniewu,
  • wyrażanie własnych opinii i przekonań,
  • poczucie winy i krzywdy,
  • asertywność w kontakcie z samym sobą.

Asertywność, według mnie, to właśnie - jak to pięknie określa Fijewska - bycie bliżej siebie, to znaczy respektowanie swoich praw, szczególnie prawa do bycia sobą (oczywiście w sposób respektujący prawa innych). Jednym ze sposobów na to jest łagodny, ale stanowczy komunikat oparty na fakcie: faktem jest, że czuję się tak i tak, faktem jest, że ktoś/coś naruszył moje granice, faktem jest, że ważne jest dla mnie... itp.

ozdobna linia roślinna

Na koniec chciałabym jeszcze podzielić się z Tobą, jakimi zasadami kieruję się, wdrażając asertywność do mojej codzienności:

1. Staram się dać jak najprostszy, krótki i klarowny komunikat (dobierając słowa decyzyjne, typu "tak", "nie", a unikając słów sugerujących wahanie, np. "być może", "raczej nie").

2. Jeżeli czuję na sobie zbyt dużą presję, proszę o czas do namysłu.

3. Dbam o to, by dominującą częścią narracji mojego wewnętrznego monologu były słowa wsparcia i uznania własnych praw, typu "mam prawo odmówić", "mam prawo wyrażać swoje zdanie", "mam prawo mówić o swoich uczuciach", "mam prawo wysłuchać drugą osobę" itp. - wtedy jest mi łatwiej zachowywać się w sposób asertywny na co dzień. Tak rozumiane zachowania asertywne prowadzą do stawania w prawdzie i pokazania siebie otoczeniu dokładnie takim, jakim rzeczywiście się jest. Piękno w prostocie.

ozdobna linia roślinna, akwarela

Asertywność warto ćwiczyć. A przede wszystkim nie wyrzucać sobie, że "znowu poszło nie tak, jak zaplanowałam/łem", tylko doceniać siebie za każdą sytuację, w której wyraziłam/łem siebie przez komunikat wypowiedziany w sposób stanowczy, łagodny i bez lęku. 

Ściskam
Kasia L.

 

----

*Wszystkie cytaty pochodzą z: M. Król-Fijewska, "Stanowczo, łagodnie i bez lęku czyli 13 wykładów o asertywności", Warszawa, wyd. Intra, 1993.

Nowsze posty Starsze posty Strona główna

O MNIE


Kasia Lewandowska

Polonistka pracująca jako bibliotekarz
i redaktor, spełniająca się też w roli pisarki.
Szczęśliwa żona ucząca się kochać życie
i wypełniać sensem każdy dzień.

Więcej o mnie: Szerzej o mnie i blogu

A na co dzień udzielam się tu: instagram.com/wczesnymrankiem

Zapraszam!


(fot. Justyna Szyszka / bezflesza)

LUBIANE WPISY

  • Nadchodzi jesień i uczę się ją kochać - 10 zalet
  • Chciałabym być obojętna
  • 2024 -> 2025
  • Górskie przemyślenia o cofaniu się w życiu
  • Wyluzuj i odpuść. Święta Bożego Narodzenia skupione na relacji

INSTAGRAM

instagram @wczesnymrankiem

ARCHIWUM

  • ►  2025 (1)
    • ►  marca (1)
  • ►  2023 (3)
    • ►  czerwca (1)
    • ►  stycznia (2)
  • ▼  2022 (34)
    • ►  grudnia (1)
    • ►  listopada (3)
    • ►  października (2)
    • ►  września (1)
    • ►  sierpnia (2)
    • ►  lipca (4)
    • ►  czerwca (4)
    • ▼  maja (4)
      • Niepokoje (opowiadanie archiwalne)
      • Jak wygląda praca redaktora językowego i korektora?
      • Mój własny ogród
      • Asertywność to nie tylko odmawianie
    • ►  kwietnia (4)
    • ►  marca (6)
    • ►  lutego (3)
  • ►  2021 (13)
    • ►  grudnia (3)
    • ►  listopada (3)
    • ►  października (2)
    • ►  września (3)
    • ►  sierpnia (2)

NAPISZ DO MNIE

Nazwa

E-mail *

Wiadomość *

Miło mi!
Dzięki, że jesteś i czytasz :)

Copyright © wczesnym rankiem - codzienność lifestyle książki. Designed & Developed by OddThemes