wczesnym rankiem - codzienność lifestyle książki
  • STRONA GŁÓWNA
  • CODZIENNOŚĆ
    • Radości
    • Refleksje
    • Organizacja
    • Chwila dla siebie
    • Z pamiętnika
  • KREATYWNIE
    • Opowiadania
    • Dom
    • Sztuka
  • POLONISTYKA
    • Pisanie
    • Książki
    • Studia polonistyczne
      i edytorstwo
  • OKOŁOPSYCHOLOGICZNE
  • POLECAM
  • O MNIE I BLOGU / KONTAKT
nowy wpis w każdy wtorek o 19:00


 

chata nad stawami na polanie, akwarela

Tym wpisem chciałabym przekonać nieprzekonanych o tym, jak wiele zalet ma wcześniejsze wstawanie - choćby o pół godziny. Jak zapewne domyślacie się z nazwy bloga, uwielbiam poranki, jednak sama do tej pory nie potrafiłam zmotywować się do wstawania inaczej niż "na styk", żeby tylko szybko coś zjeść (śniadań nigdy nie pomijam, to mój ulubiony posiłek!), ogarnąć się i wybiec do pracy. Zwłaszcza, że pracę zaczynam i tak już dość wcześnie.

Było to jednak jedno z moich marzeń - mieć spokojny poranek, zanim zacznie się bieganina i obowiązki, móc w spokoju wypić kawę i nastroić się dobrze na dzień. Zrobić z rana coś, na co nigdy nie starcza sił i czasu popołudniu czy wieczorem. Podejmowałam wiele prób, z różnym skutkiem. Ostatecznie do pracy nad porankiem zmotywowała mnie książka "Fenomen poranka" Hala Elroda.

Hal to amerykański mówca motywacyjny. Zupełnie nie moje klimaty, nie przepadam za stylem pisania i mówienia trenerów osobistych. Elrod opracował jednak technikę, która mnie zaciekawiła, a którą nazwał Miracle Morning, co przetłumaczono właśnie na "fenomen poranka". Postanowiłam przeczytać jego książkę i sprawdzić, czy z tego pomysłu ugram coś dla siebie.

Tak jak przypuszczałam, książka napisana jest w iście "coachowym" stylu, co mnie niekoniecznie odpowiada, ale dla innych może być zaletą. Ponadto nie wszystkie praktyki tam opisane są w zgodzie ze mną. Nie podoba mi się przede wszystkim parcie autora na bycie we wszystkim "10 na 10" jako główny cel życiowy. Niemniej, "Fenomen poranka" rzeczywiście pomógł mi zmotywować się do wcześniejszego wstawania, a niektóre myśli i pomysły zawarte w książce spisałam i powoli wdrażam. Moim zdaniem mocną stroną tej pozycji jest jej część praktyczna.

Autor najpierw daje nam wskazówki, jak to zrobić, żeby w ogóle wstać wcześniej. Proponuje kilka prostych kroków, a pierwszym z nich jest dobre nastawienie się już wieczorem dnia poprzedniego. Jeżeli ostatnie nasze myśli przed snem to "zostało mi tylko X godzin snu, nie wyśpię się...", to prawdopodobnie naszą pierwszą myślą po obudzeniu będzie "o rany, znowu się nie wyspałam/em". Dlatego pogodne nastawienie przed snem pomaga obudzić się z równie pogodnym nastawieniem rano.

Kolejne kroki to automat, który należy zacząć wykonywać, zanim zaczniemy się zastanawiać, czy nie warto włączyć drzemki lub wrócić do łóżka, jeśli już wstaliśmy:

wstać od razu po wyłączeniu budzika (jeżeli wieczorem zasypialiśmy z myślą, że się wyśpimy i jesteśmy ciekawi, co przyniesie poranek, to prawdopodobnie nie budzimy się z myślą, że nie damy rady) ⇨ umyć twarz i zęby ⇨ zająć miejsce, które nie kojarzy się ze spaniem i wypić szklankę wody ⇨ przystąpić do praktyki

Praktyka Miracle Morning ma za zadanie stworzyć przestrzeń do wykonania rzeczy, których nie udawało nam się zrobić o innej porze dnia - pisania książki, prowadzenia dziennika, ćwiczenia, jedzenia wartościowego śniadania, uczenia się nowego języka, przeczytania w końcu książki, która leży na półce. To czas na samorozwój, którego brakuje w ciągu dnia wypełnionego innymi obowiązkami. Efektem wykonywania praktyki jest z kolei dobre nastawienie na cały dzień, to znaczy polepszenie nastroju, zwiększenie motywacji, skupienia i satysfakcja z tego, że już z samego rana udało się zrobić coś, co zazwyczaj się odkładało.

Elrod proponuje schemat S.A.V.E.R.S., którego każda litera odpowiada poszczególnym częściom porannego rytuału:

S (silence) - cisza
A
(affirmations) - afirmacje
V
(visualisation) - wizualizacja
E
(exercise) - ćwiczenia
R (reading) - czytanie
S (scribing) - pisanie

Jestem w trakcie wypracowywania mojej porannej rutyny. Porady dotyczące wstawania bardzo mi pomogły i zdziwiłam się, że tak łatwo było mi zrezygnować z drzemek, które wcześniej notorycznie praktykowałam. Sam schemat proponowany przez Hala jednak dość mocno przekształciłam - tak, by odpowiadał moim oczekiwaniom.

Swój poranek rozpoczynam od modlitwy. Siadam w moim ulubionym fotelu, który mamy w salonie, ustawionym naprzeciwko okna balkonowego. Dzięki temu mogę patrzeć na świat, wykonując pierwsze kilka czynności. Biorę szklankę wody i czytam Pismo Święte - to jedna z rzeczy, na które obiecywałam sobie, że będę robić regularnie, ale wieczorem zawsze brakowało mi sił. Zaznaczam, czasem coś notuję. Po modlitwie przechodzę do treningu uważności. Staram się chociaż przez parę minut pooddychać świadomie i starać się być tu i teraz - ciągle się tego uczę, pomagają mi ćwiczenia prowadzone przez lektora, np. z aplikacji Mindy (polecałam Wam ją w poście: Przydatne apki na telefon). Czasem wypisuję sobie w notesie parę myśli czy afirmacji, ale nie zawsze - tę część traktuję raczej na luzie, idę za swoją potrzebą (i czasem, którym danego poranka dysponuję, bo raz zdarza mi się wstać pół godziny szybciej, a raz tylko 15 minut).

Potem staram się chwilkę porozciągać i zrobić trochę pajacyków, żeby jakkolwiek przyzwyczaić się do porannych ćwiczeń. Docelowo chciałabym tutaj znaleźć miejsce na kolejną rzecz, którą odkładałam - ćwiczenie kręgosłupa. Na razie jeszcze nie jestem w stanie wyrobić w sobie tego nawyku, ale powoli nad tym pracuję.

Ćwiczenia zajmują mi parę minut, a gdy już skończę, idę przygotować śniadanie. I to kolejna czynność, którą zaniedbywałam - śniadanie jadłam zawsze, bo nie wyobrażam sobie bez niego wyjść z domu, ale jego różnorodność, cóż, pozostawiała wiele do życzenia. Teraz coraz lepiej dbam o to, żeby to, co jem rano, było bardziej zróżnicowane i miało w sobie sporo białka. Dzięki temu dłużej jestem najedzona i ogólnie mam więcej energii. Aha, do tego oczywiście obowiązkowo kawka!

Do śniadania zazwyczaj czytam - tutaj znów łączę dwie praktyki, żeby zaoszczędzić czas. Zdarza mi się też robić inne rzeczy, np. przeglądać Internet czy szykować już rzeczy, w które się ubiorę albo przygotowywać w tzw. międzyczasie jedzenie do pracy. Dalsza część poranka przebiega już klasycznie: ogarniam się, przebieram, maluję, pakuję i wychodzę.

To wszystko brzmi, jakbym była mistrzem organizacji i trenerem osobistym w jednym, ale w rzeczywistości tego typu poranek jest naprawdę prosty i przede wszystkim - na czym mi zależało - przebiega w spokojnym, łagodnym tempie.

Nie wiem też, jak długo moje poranki będą wyglądać tak jak po przeczytaniu "Fenomenu poranka". Nie spinam się o to wewnętrznie. Tak długo, jak to mi służy, postaram się utrzymać taki rytm. Jeżeli sytuacja się zmieni, będę swoją rutynę dopasowywać na nowo. W każdym razie polecam uczynienie swojego wczesnego ranka pięknym!

Ściskam
Kasia L.


morze ze spienionymi falami, na niebie mewy, akwarela

Słowem wstępu

Mam wrażenie, że obecnie i w mediach społecznościowych, i w ogóle w szeroko rozumianym życiu społecznym, jest od jakiegoś czasu silniejszy niż dotychczas trend na samorozwój, samoświadomość, przekraczanie barier itp. Chodzimy na terapie nie tylko po to, by leczyć się z chorób i zaburzeń, ale po to, by polepszyć jakość swojego życia. Wspaniała rzecz i jestem bardzo za - cieszę się, że temat trudności psychicznych nie jest już tabuizowany i że coraz łatwiej nam udać się po pomoc zawczasu. 

Niemniej, wiąże się z tym zjawisko mniej przyjemne, które nazywam "nawróconym" na siebie. Dotyczy zwykle osób, które mierzyły się z niską samooceną niosącą za sobą przekonanie, że znaczę coś tylko, jeżeli ktoś tak mi powie, czy też, że nie mogę mówić o swoich emocjach i potrzebach. Wiecie, mowa tu zarówno o osobach z zaburzeniami osobowości typu zależnego, unikającego, z zaburzeniami lękowymi różnego rodzaju, jak i o typach people pleaser, wysoko wrażliwych, uległych itp. Spektrum trudności związanych z asertywnością, stawianiem granic, samooceną, lękami jest ogromne. 

Osoby "nawrócone" - i nie mówię tu tylko o nawróconych na religię, ale też o tych, którzy odkryli różne idee czy zmienili styl życia, np. rozpoczęli dietę czy program ćwiczeń - są zachwycone zmianą, którą przeszły i chcą ją praktykować w sposób zero-jedynkowy. Dopiero czas sprawia, że nieco stygną i przechodzą do życia według swoich przekonań w zwykłej codzienności. Praktyki powszednieją, co nie znaczy, że są mniej znaczące. Coś jak z zakochaniem - piękny i niezbędny do rozwoju miłości etap, ale tylko na nim miłość nie powinna się opierać. 

Kim jest "nawrócony zalękniony"?

Zauważyłam, że podobne zjawisko występuje u osób, które przeszły/przechodzą terapię psychologiczną mającą na celu pracę nad asertywnością, stawianiem granic i komunikowaniem swoich potrzeb. Gdy zasmakują tego, co to znaczy powiedzieć "nie" bez lęku i z mocą, mają ochotę robić to non stop. Gdy poczują, jak miło jest bez wyrzutów sumienia i poczucia winy powiedzieć: "To mi teraz nie służy, nie chcę tego robić", chciałaby mówić to non stop. Wydaje się, że odmawiają tak często, jakby chciały nadrobić te wszystkie lata uległości.

I tu się pojawiają schody. Bo o ile "nawrócony zalękniony" czuje się doskonale, ma poczucie, że zostało mu zwrócone jego życie, że jest w pełni wolny, o tyle osoby z jego otoczenia mają do pokonania długą drogę. Nagle ich bliski z zerowego komunikowania swoich potrzeb przechodzi do komunikowania ich w każdej możliwej sytuacji, nawet tej, która nie jest istotna. Wiecie, ktoś bez ostrzeżenia nagle uzmysławia im, że wszystko, co robili do tej pory względem niego/niej, było złe. Może i trochę wyostrzam (to po to, żeby mieć pewność, że dobrze tłumaczę ten zawiły proces), ale w gruncie rzeczy coś w tym jest.

Mówię "nie" i dalej nie mogę się dogadać

Wydaje mi się, że swoje potrzeby warto komunikować rozsądnie. Po pierwsze, "nawróceni zalęknieni" często mają przeświadczenie, że za nic nie muszą przepraszać. Bo w przeszłości przepraszali za zbyt wiele. I jasne, nie musisz przepraszać za to, że wyrażasz swoje zdanie czy że ktoś odebrał to, co mówisz w sposób, którego nie zamierzyłeś. Ale jeżeli zależy nam na danej relacji, to warto pamiętać też o potrzebach drugiej strony - zastanowić się, co jej służy. Jeżeli na przykład powiesz coś, co sprawi, że bliska Ci osoba będzie zraniona (a nie było to Twoim zamiarem), to być może nie jest zdrowym komunikat "Przepraszam, jeśli Cię uraziłem/am" - bo nie było to Twoją intencją, więc trudno przepraszać za coś, czego tak właściwie nie zrobiłeś, za uczucia drugiej osoby - ale może warto zamiast powiedzieć: "Nie odpowiadam za to, jak się czujesz", wyrazić bardziej empatyczny komunikat, w stylu: "Przykro mi, jeżeli poczułaś/eś się urażony w związku z tym, co powiedziałem/am. Nie było to moją intencją". 

To sprawia, że relacja pozostaje bliska, nie tworzy się niepotrzebny dystans. Oczywiście inaczej rzecz się ma, jeżeli druga strona ewidentnie manipuluje i chce, żebyś odpowiadał/a za jej/jego emocje - to już nie jest w Twojej gestii. No, rozumiecie na pewno, że wszystko zależy od sytuacji, a ja zarysowuję tutaj pewną tendencję przy założeniu, że obie strony mają dobre zamiary.

Jak zachować równowagę?

Proces terapeutyczny zmienia - i to jest dobra zmiana. Wyznaczając granice po raz pierwszy, drugi, trzeci, Twoje otoczenie może Ci mówić "Zmieniłeś/aś się", "Już nie jesteś taki/a jak kiedyś", "Jestem zawiedziony/a". I mają rację - zmieniłaś/eś się, bo już nie jesteś uległy/a i podporządkowany/a, co na pewno było wygodne dla innych i do czego przede wszystkim byli przyzwyczajeni. Jeżeli ktoś tak mówi, to prawdopodobnie znaczy, że zdrowiejesz. 

Ale ważne jest, aby w tym wszystkim nie zafiksować się za bardzo na sobie. Uważam, że zdrowo jest zachowywać równowagę. To znaczy z jednej strony wsłuchiwać się w swoje potrzeby, z drugiej - nie być obojętnym wobec potrzeb drugiej osoby. Kochać innych JAK siebie samego (patrz: Wolność a stawianie granic). To jest dla mnie prawdziwa, naturalna asertywność i cel tej części procesu terapeutycznego, która dotyczy umiejętności stawiania granic, pewności siebie i odpowiedniego poczucia własnej wartości.

Wbrew pozorom odmówienie 100 razy nie oznacza, że proces terapeutyczny jest zakończony. Mechaniczna nauka mówienia "nie" jest tylko elementem pracy, ale sama w sobie jest powierzchowna. Nabycie umiejętności odmawiania jest tylko jednym z etapów - "odgięciem" w drugą stronę, ale nie po to, by zostawić tę nierówność, tylko w przeciwnym kierunku, ale po to, by łatwiej było wyprostować daną cechę. Terapia czy praca nad sobą nie powinna być zakończona w momencie, w którym dana osoba nauczy się mówić "nie" i będzie to robić swobodnie. Celem pracy nad asertywnością jest myślenie nie tylko o sobie i swoich potrzebach, ale też łagodne konfrontowanie ich z potrzebami innych.  

ozdobna linia roślinna, akwarela

Spotkaliście się kiedyś z opisanym tutaj zachowaniem u osób, które dopiero co nauczyły się szeroko pojętej asertywności (której wachlarz znaczeń opisałam w poście: Asertywność to nie tylko odmawianie)? Jakie jest Wasze zdanie w tym temacie? Jestem bardzo ciekawa, co sądzicie, dlatego znajdźcie proszę chwilkę, by choć w paru słowach skomentować :)

Ściskam
Kasia L.

kolorowe cukierki, akwarela

Lato w pełni, a co za tym idzie - ochota na lżejsze posiłki i brak potrzeby zimowego kumulowania energii. W związku z tym ponownie nabrałam motywacji do modyfikacji niektórych moich nawyków żywieniowych. Po prostu, żeby nieco lepiej mi się na co dzień funkcjonowało. Na tapet wszedł mój odwieczny towarzysz doli i niedoli: cukier.

Jeżeli chodzi o słodycze, jestem bardzo dosłowna i nigdy nie nazwałabym nutellą czegoś, co zostało zrobione z awokado, bananów i kakao. Przecież wiadomo, że nutella to głównie cukier i tłuszcz palmowy i na tym, niestety, polega jej wspaniały smak. Po co zdrowe zamienniki nazywać tak samo i tylko się rozczarować? One też potrafią być pyszne, ale nie można oczekiwać od nich smaku identycznego jak w chemicznym oryginale. 

Miałam już niejedną przeprawę z odstawianiem słodyczy. Moje sposoby na ich eliminowanie z diety nie będą niczym odkrywczym - niejedno już przecież napisano w tym temacie - ale jeżeli na mnie, uzależnioną od cukru, jako tako działają, to jest duże prawdopodobieństwo, że na Was też zadziałają.

Chciałabym podkreślić, że ograniczam słodycze nie ze względu na wagę czy problemy zdrowotne, ale w celach profilaktycznych - w związku z tym przedmiotem tego wpisu nie jest wskazanie, w jaki sposób wyeliminować z diety cukier (który jest również w owocach czy innych produktach "zdrowych") czy jak schudnąć lub jaką dietę stosować przy określonych chorobach. Wychodzimy z punktu osoby ogólnie zdrowej, która chce poprawić swoje nawyki żywieniowe. W innym przypadku oczywiście zalecam konsultacje u specjalistów - dietetyków, lekarzy itp. Ale to pewnie oczywiste :)

No to lecimy:

1. Nie radykalność, ale wyrozumiałość

Masz ochotę na coś słodkiego? Wybieraj zdrowsze słodycze, które nie mają w sobie takich składników jak olej palmowy/olej kokosowy, oleje utwardzone, syrop glukozowo-fruktozowy. Doskonale sprawdzi się czekolada (byle bez smakowego nadzienia), niektóre ciasteczka i jogurty/serki, a najbardziej - domowe wypieki!

Możesz też zastanowić się, z której porcji cukru najłatwiej Ci zrezygnować, a w miejsce tego pozwolić sobie na drobną słodką przekąskę w ciągu dnia. W moim przypadku było to słodzenie kawy i herbaty. Z dnia na dzień przestałam słodzić i bardzo szybko się odzwyczaiłam! Teraz już nawet nie smakują mi z cukrem. Każdy ma co prawda inne preferencje, ale wydaje mi się, że stosunkowo łatwo jest też zrezygnować z napojów słodzonych, które oprócz tony cukru często zawierają w sobie inne niezdrowe składniki. Zastanów się, co jest dla Ciebie przyzwyczajeniem, z którego może nawet nie zdajesz sobie sprawy, a które mógłbyś/mogłabyś bez większych trudów wyeliminować. To już coś!

2. Atrakcyjne zamienniki "kupnych" słodyczy

Już od kilku lat zbieram pomysły i testuję zdrowe alternatywy dla produktów, które kuszą mnie w sklepie, gdy mam ochotę na coś słodkiego. Zamiast batoników, ciastek i drożdżówek można przygotować sobie całkiem sporo szybkich i satysfakcjonujących w smaku przekąsek. Chętnie podzielę się kilkoma przepisami. Część z nich wymyśliłam sama, część znalazłam w Internecie i przetestowałam, a część poleciła mi rodzina i znajomi. Wszystkie jadłam i polecam!

  • batoniki i pralinki
Wystarczy zblendować ze sobą dwa składniki: daktyle (najlepiej wcześniej namoczone) i masło orzechowe, uformować kuleczki lub prostokąty i włożyć do lodówki. Można też do nich dodać wiórki kokosowe, cynamon, siemię lniane - opcji jest wiele.
  • budyń z kaszy jaglanej
Tutaj potrzebujemy ugotowanej kaszy jaglanej (można ją ugotować na kilka dni do przodu i trzymać w lodówce), bananów, mleka i kakao. Należy to wszystko podgotować, a następnie zblendować. Masa powinna być dosyć gęsta - jak budyń.
  •  shake w stylu McDonald's
To moje odkrycie zeszłego lata, bo ten shake naprawdę smakuje jak z McDonalda. Tutaj potrzebujemy mrożonych bananów (najlepiej przed mrożeniem pokroić je na kawałki), odrobiny mleka, masła orzechowego i kakao. Sposób przygotowania jest taki jak we wszystkich innych przepisach: blendujemy i gotowe! Zblendowane mrożone banany dają wspaniałą szejkową konsystencję i ochłodę w gorące dni.
  • lody domowej roboty
Ponownie potrzebujemy mrożonych bananów... i tylko ich. Po zblendowaniu powstają pyszne lody! Można też kombinować z różnymi dodatkami: kakao, mrożonymi owocami (tu uwaga na owoce wodniste, żeby nie zmieniły konsystencji), orzechami, wiórkami kokosowymi - dodając je, stworzymy różne smaki.
  • domowa granola
Jedyny przepis bez użycia blendera ;) Naszą bazą będą płatki owsiane górskie. Do nich dodajemy, zależnie od upodobań: orzechy, suszone owoce, wiórki kokosowe, kandyzowaną skórkę pomarańczową, otręby, siemię lniane, kawałki gorzkiej czekolady itp. To wszystko mieszamy z dodatkiem miodu lub dżemu (który będzie to wszystko "sklejał") i wsadzamy do piekarnika na ok. 20 minut - aż do przypieczenia i utworzenia kawałków chrupiącego musli.

Oprócz tego mam kilka produktów, które można jeść od razu, bez przetwarzania:

  • bakalie, szczególnie bardzo słodka morwa biała, ale też przypominająca kwaśne żelki suszona żurawina, czasem śliwka i słodziutkie, kojarzące mi się z cukierkami daktyle

  • miód - warto kupować go ze sprawdzonych źródeł, by mieć pewność, że zachowuje swoje składniki odżywcze; najlepiej jeść go na zimno (w temp. powyżej 40 stopni traci swoje właściwości)

  • dżemy 100% owoców

  • niektóre owoce - szczególnie dobrze w zaspokajaniu słodyczowego głodu sprawdzają się banany, melon, a latem arbuz

Jeżeli zaś nic sobie nie przygotowaliśmy np. do pracy czy szkoły, i po prostu musimy kupić coś w sklepie, to polecam batony na bazie daktyli i orzechów. Nie są dodatkowo słodzone, a zawierają białko i węglowodany, tym samym nie tylko zaspokajają pragnienie słodkiego, ale też odżywiają. 

3. Monitorowanie nawyków zamiast zajadania stresu

Chęć zjedzenia czegoś słodkiego nie zawsze musi wiązać się tyle z przyzwyczajeniem organizmu do zwiększonego przyjmowania cukrów prostych, ile z wypracowaniem nawyku, rutyny jedzenia słodyczy. Ja np. uwielbiam przekąsić coś słodkiego do porannej kawki. Często słyszałam od palaczy, że czują się nie tyle uzależnieni od tytoniu, co od swoich rytuałów związanych z paleniem - wyjściem na balkon po powrocie do domu i chwilą dla siebie z papierosem, przerwami w pracy itp. Chciałabym powiedzieć, że to nadużycie porównywać papierosy do słodyczy, ale niestety należy zdać sobie sprawę z tego, że cukier też jest nałogiem, który potrafi nieźle wciągnąć i zaszkodzić organizmowi.

Dlatego warto zastanowić się, co dają mi słodycze? Dlaczego tak mnie kuszą? Czy jest jakaś pustka, którą nimi zapełniam? Jaki nowy (zdrowszy) nawyk mogłabym wprowadzić w miejsce tego starego?

ozdobna linia roślinna, akwarela

Podsumowując, jestem zwolenniczką zdrowego umiaru :) Przynajmniej w moim przypadku kiepsko działa podjęcie radykalnych środków, tj. zupełne odrzucenie słodyczy. Może z czasem wyeliminuję je ze swojej diety, ale na razie sobie na nie pozwalam, starając się po prostu w jak największej mierze zastąpić je zdrowszymi alternatywami.

A Ty jak radzisz sobie ze słodyczami? Może masz dla mnie jakieś wskazówki? Zapraszam do podzielania się w komentarzu!

Ściskam
Kasia L.

łąka z kwiatami, lato, akwarela


Zapraszam na kolejne z serii opowiadanie archiwalne - tym razem napisane w 2015 roku, a więc dwa lata po "Niepokojach", które publikowałam tu niedawno. Inspiracją do powstania tej nowelki była dla mnie moja pierwsza poważna praca, którą podjęłam w najdłuższe wakacje życia (po maturze). Spotkałam tam wielu wspaniałych ludzi, których rysy znajdziecie w bohaterach "Przerwy".


„Przerwa”

Na toruńskim rynku nie jest wcale łatwo o pracę. A gdy już ją masz to… no właśnie ― to co? Godziny latania z tacą w samym środku miasta, w samym środku dnia, w samym środku lata. Gdy palące słońce jest akurat na samym środku lipcowego nieba. I podobnie długie godziny nad wyraz miłych rozmów z klientami, którzy nie rozumieją, że nie jestem w stanie przygotować im latte na podwójnym espresso z dodatkową bitą śmietaną i syropem. Po pierwsze, tego nie ma w ofercie, a po drugie: tak się nie robi kawy! I, co nie mniej ważne, ale lepiej nie mówić tego na głos, zwłaszcza przy naszym szefie: nie mam pojęcia jak w ogóle robi się latte.

To wszystko zdarzyło mi się w zeszłe wakacje, tuż po maturze. Właściwie dzieje się nadal, tylko że teraz już bez większych przygód.

Wpadłam do „Przerwy” na początku czerwca, gdy roznoszenie po mieście CV i jedyna udana rozmowa kwalifikacyjna były już za mną. Osiemnastolatka wśród pracowników z ponad rocznym stażem, starszych o lata i wyższych o głowę. Mimo wszystko pchnęłam wtedy te masywne drewniane drzwi z napisem „Zaplecze”, a chwilę później chodziłam już po kawiarence w fartuszku à la lata 60. i typowej plakietce sezonowca – „uczę się”. Pierwszy podszedł do mnie kumpel, z którym do dzisiaj mam świetny kontakt. Zresztą, kto nie jest z Julkiem w dobrej komitywie? Od razu przedstawił mi się i zagaił jakimś żartem sytuacyjnym, a potem oddał w ręce Weroniki, która zajęła się mną na kasach. Kilka dni szybkiego kursu kawowego spędził ze mną Marek, a końcowego rozliczenia uczył mnie sam menadżer, pan Jarek. Sprzątania uczyłam się od Ali, obsługi klienta od Magdy, otwarcia kawiarni od Przemka, i tak dalej. Julek był za to zawsze gdzieś obok i patrzył, jak sobie nowa radzi. Julek przecież też uczył mnie „drugiego życia” kawiarni, czyli ― kto z kim, dlaczego, do kogo można powiedzieć to, do kogo co innego, z kim pożartować, a do kogo się nie zbliżać.

***

― Chciałabyś zostać tu na stałe? ― zapytała mnie Gusia.

― Nie, raczej nie. ― rzuciłam, podstawiając wysoką szklankę pod ekspres do kawy. ― W sumie to mam taki projekt, który chciałabym zrealizować. Potrzebuję kasy, stąd „Przerwa”. ― dodałam.

― Jaki projekt? ― podała mi saszetkę z brązowym cukrem, o której właśnie pomyślałam. Skąd wiedziała, że nie mam pojęcia, gdzie leżą?

― Długo by mówić. ― uśmiechnęłam się. ― W skrócie, chcę wydać tomik poezji.

― Serio? Piszesz?

Ruch był nieduży ze względu na porę obiadową. Zwykle w tych właśnie godzinach odbywała się niepisana chwila dla pracowników, na odetchnięcie. Podałam kawę klientowi, wydałam paragon i wróciłam na serwis. Z Gusią spędzałyśmy każdą wolną chwilę na rozmowach przy udawaniu, że coś robimy, ponieważ nasz szef nie lubił, gdy jego pracownicy nie mieli zajęć. Nawet, gdy faktycznie tych zajęć nie było.

― Pewnie, lubię pisać. Fajnie byłoby tak pracować! Tylko że musiałabym pojechać gdzieś, gdzie ktokolwiek będzie chciał mi za to zapłacić.

― Może Warszawa?

― No, to pewnie jedyna logiczna opcja. Chociaż całkiem lubię Toruń. A Ty?

― Ja nie.

― Jakie „nie”, Guśka? ― wpadł nam w słowo Julek, bardzo w swoim stylu.

― Nie lubię Torunia. ― powtórzyła.

― Oj, nie smuć się. Przyniosłem wam czekoladę. ― wyszczerzył się. Miał już 23 lata, a radość 5-latka.

― Dzięki! ― Gusia szturchnęła go przyjaźnie i wzięła kawałek. Ech, chciałabym mieć z nimi już tak dobry kontakt. ― Chodź, Iza, nauczę cię czyszczenia sprzętu. ― dodała i pociągnęła mnie za rękę.

Obróciłam się, by iść za nią, i nagle wszystko zaczęło piszczeć. Stanęłam jak wryta, szeroko otwartymi oczyma patrzyłam na kolegów. Gusia od razu wzięła się za szukanie przyczyny alarmu. Widać było, że sama do końca nie wie o co chodzi, więc stwierdziła po chwili, że pójdzie po menadżera. Zrobiło mi się gorąco, chyba krew płynęła właśnie do kończyn, szykując je do ucieczki. Czekałam aż szef przyjdzie i powie, że coś zepsułam i trzeba będzie potrącić mi koszta naprawy z pensji. Albo gorzej ― że mnie wyrzucą. Albo i jedno i drugie. Gdy przyszli, pan Jarek był dziwnie spokojny. Pogrzebał trochę w kablach, alarm ucichł, a on wstał i powiódł oczami po klientach, którzy z niepokojem rozglądali się wokoło.

― Zajmijcie się nimi. ― mruknął niezadowolony i wrócił na zaplecze.

Byliśmy wtedy na zmianie w trójkę. Gusia mrugnęła do mnie z uśmiechem i wyszła na lobby. Ja nadal nie bardzo wiedziałam, co się stało, więc też zastosowałam się do polecenia. Julek wziął się za sprzątanie sprzętu.

Kilkanaście zamówień później wróciła do mnie, żeby mnie uspokoić. Skąd wiedziała, że nadal się martwię?

― Izka, wszystko jest w porządku. Jarek zawsze się tak wkurza.

― Co ja właściwie nabroiłam?

― Poprzestawiałaś coś w kablach.

― Ale wstyd! Pierwszy tydzień, a ja już coś psuję!

― Daj spokój, nie takie rzeczy się tu działy. Wiesz, jakie ja głupoty robiłam? – zaśmiała się.

Uśmiechnęłam się do niej. Nie sposób było zareagować inaczej. Przecież i tak nie wierzyłam, że tak doświadczony pracownik jak ona też się myli. Ale muszę przyznać, że zrobiło mi się lepiej.

***

Czasem do „Przerwy” przychodziła rodzina Gusi. 5-letnia cudowna, szczerbata blondyneczka, ze swoim wiecznie uśmiechniętym dziadkiem. Zawsze wchodzili trzymając się za ręce i zawsze córeczka robiła to samo - jak tylko dochodzili do lady, próbowała wspinać się na palcach i zaglądać do środka. Zadzierając głowę do góry pytała wtedy: „Dzień dobry, czy jest mama?”. Zdarzało się też, że Gusia była akurat na lobby i obsługiwała klientów. Wtedy dziewczynka biegła do niej i bezpardonowo obejmowała rączkami w kolanach. Mama uśmiechała się do zamawiających ― zazwyczaj wywiązywała się przy tym dłuższa, sympatyczna rozmowa z klientem, który był zwykle totalnie zauroczony dzieckiem ― spokojnie kończyła spisywanie zamówienia i kucała obok córki tłumacząc, że „mamusia jest w pracy i musi dokończyć swój obowiązek, ale wróci do ciebie za chwilę i wszystko opowiesz”. Wszystko, czyli: jak pani w przedszkolu pochwaliła ją za ładny rysunek motylka, jak bawiła się z chłopczykiem w piaskownicy, co dziadzio zrobił jej dziś na deser, jakiego wierszyka nauczyła ją babcia. To wszystko dla dziecka było ważne!

Tak było też dzisiaj. Stałyśmy z Gusią na kasach, gdy otworzyły się drzwi „Przerwy” i weszli oboje. Klepnęłam ją po ramieniu i powiedziałam:

― Idź, zajmę się wszystkim.

Bez zastanowienia wyszła zza baru i zaczęła rozmawiać z rodziną.

OK, w gruncie rzeczy nie do końca wiedziałam, co to znaczy „zająć się wszystkim”, bo byłam tu dopiero ósmy dzień i stale dowiadywałam się o nowych obowiązkach. Na szczęście nic wielkiego się nie działo, zdołałam panować nad sytuacją. Spokojnie zbierałam zamówienia, wydawałam paragony, parzyłam kawy i serwowałam szarlotki.

― Dzięki za pomoc, Izunia. ― powiedziała z serdecznością, gdy jej goście wyszli.

― Nie ma sprawy, miło patrzeć jak świetnie się dogadujecie.

― Staram się korzystać z każdej chwili z rodziną.

***

― Dzień dobry! ― zawołałam, wchodząc na zaplecze w czwartkowe popołudnie. Dzisiaj wieczorna zmiana, ta gorsza. Sześciodniowy maraton „dziewiątek” dobiegał końca, po tym wieczorze miały mnie czekać dwa dni wolnego, więc mimo braku sił witalnych moje nastawienie było dosyć pozytywne. Narzuciłam na siebie fartuszek i spojrzałam w grafik. Oprócz mnie w „Przerwie” miała być dzisiaj Monika, Rafał i Maciek. Nazwisko Gusi zostało skreślone, a na jej miejsce wszedł właśnie Maciek.

― Monia, Gusi dzisiaj nie ma? ― rzuciłam do koleżanki, szykując się do pracy.

― Wzięła L4. ― poinformowała mnie Monika.

― Coś się stało?

― No tak. Gusia przecież od dawna choruje. ― powiedziała, a jej głos był przygaszony.

Usiadłam naprzeciwko niej i gapiłam się uparcie, próbując zrozumieć.

― Na co? ― głos stanął mi w gardle.

― Nic ci nie mówiła? W takim razie ja też nie mogę. Nie wiem, czy chciałaby to rozpowszechniać, wybacz.

Zrobiło mi się sucho w gardle, ale szybko uspokoiłam się w myślach, że to nie może być nic poważnego, bo przecież jeszcze wczoraj zaczynając zmianę widziałam, jak ona ją kończy i zbiera się do domu. Skinęłam Moni głową, dając znak, że rozumiem, i bez słowa wyszłam z zaplecza.

***

Od tamtego czasu minęło kilka miesięcy. Gusia raz wracała do pracy, raz znów brała wolne. Często nas odwiedzała, bo ta kawiarenka była dla niej bardzo ważna, pracowała tu od początku. Nie wiedziałam, że tak radosny człowiek, osoba która pomagała mi od pierwszego dnia, która domyślała się każdej mojej troski i uspokajała mnie, ktoś, kto z wielką prostotą i życzliwością odnosił się do irytującego szefa i nachalnych klientów, kto cieszył się każdym dniem, mógł w głębi duszy sam mieć tyle trosk. Gusia nie ma męża, a jej córka nie ma ojca. Stara się stworzyć swojemu dziecku jak najlepsze warunki, na szczęście rodzice jej to bardzo ułatwiają. Codziennie dostaje w życiu wiele powodów do radości. Najtrudniej jest, gdy musi tłumaczyć córce, dlaczego taty nie ma obok. Najtrudniej, gdy potrzebuje oparcia, a obok niej nie ma mężczyzny na dobre i złe. Mimo to nie traci radości i stara się ją odnajdywać w każdej chwili.

― Iza, wiesz, chciałabym być szczęśliwa. Albo nie… niech tylko Anielka będzie szczęśliwa! ― powiedziała mi raz, podczas jednej z naszych rozmów o wszystkim. A częściej powtarzała:

― Pomódl się za nas, dobrze?

Nie była wierząca, albo raczej nie wiedziała jak wierzyć. Ale wiedziała, że ja jestem, więc zawsze gorąco prosiła mnie o modlitwę.

Do dziś, mimo że już się nie widujemy, wysyłam jej co jakiś czas SMS z zapewnieniem o modlitwie i przypomnieniem, że pamiętam o niej, a ona odpowiada mi równie życzliwą wiadomością.

ozdobna linia roślinna, akwarela

Opowiadanie zostało po raz pierwszy opublikowane w wydanej pokonkursowo antologii "Opowiadania", Wydawnictwo ARTLINE, Gdańsk 2017.

Nowsze posty Starsze posty Strona główna

O MNIE


Kasia Lewandowska

Polonistka pracująca jako bibliotekarz
i redaktor, spełniająca się też w roli pisarki.
Szczęśliwa żona ucząca się kochać życie
i wypełniać sensem każdy dzień.

Więcej o mnie: Szerzej o mnie i blogu

A na co dzień udzielam się tu: instagram.com/wczesnymrankiem

Zapraszam!


(fot. Justyna Szyszka / bezflesza)

LUBIANE WPISY

  • Nadchodzi jesień i uczę się ją kochać - 10 zalet
  • Chciałabym być obojętna
  • 2024 -> 2025
  • Górskie przemyślenia o cofaniu się w życiu
  • Wyluzuj i odpuść. Święta Bożego Narodzenia skupione na relacji

INSTAGRAM

instagram @wczesnymrankiem

ARCHIWUM

  • ►  2025 (1)
    • ►  marca (1)
  • ►  2023 (3)
    • ►  czerwca (1)
    • ►  stycznia (2)
  • ▼  2022 (34)
    • ►  grudnia (1)
    • ►  listopada (3)
    • ►  października (2)
    • ►  września (1)
    • ►  sierpnia (2)
    • ▼  lipca (4)
      • Wstawanie wczesnym rankiem i recenzja książki Feno...
      • Nawrócony zalękniony - o pewnym terapeutycznym syn...
      • Jak ograniczyć słodycze?
      • Przerwa (opowiadanie archiwalne)
    • ►  czerwca (4)
    • ►  maja (4)
    • ►  kwietnia (4)
    • ►  marca (6)
    • ►  lutego (3)
  • ►  2021 (13)
    • ►  grudnia (3)
    • ►  listopada (3)
    • ►  października (2)
    • ►  września (3)
    • ►  sierpnia (2)

NAPISZ DO MNIE

Nazwa

E-mail *

Wiadomość *

Miło mi!
Dzięki, że jesteś i czytasz :)

Copyright © wczesnym rankiem - codzienność lifestyle książki. Designed & Developed by OddThemes